18.02.2010

wierzchnie ukrycie

ostatnio wszystko jest od święta. dni nie dublują się, poranki nie mają par, gra w memo jest utrudniona.

byłam w kinie - to jedyna podstawa porównania. i może jeszcze to, że się spóźniłam na seans. weszłam po omacku, usiłując sobie przypomnieć, gdzie to zapowiadało się siedzieć Dobro, do którego miałam się przykleić, oraz ewokować sobie jakimś cudem układ sali, żeby nie wyrżnąć o kant. bezskutecznie. po chwili, z trzęsącymi z wysiłku kolanami, przycupnęłam na pierwszym nadarzającym się miejscu, pod kolumienką. po piętnastu minutach położyłam na siedzeniu obok płaszcz. po półgodzinie zechciałam przesiąść się na fotel, gdzie złożyłam swe wierzchnie ukrycie, i ze zdumieniem stwierdziłam, że dysponuję dwoma połączonymi ze sobą siedzeniami. Rozparłam się wygodnie, położyłam sobie płaściutko nogi. postanowiłam zignorować fakt wrzynającego się w kręgosłup oparcia. no, to się nazywa kino. co pomyślałam o tym podwójnym siedzeniu pod koniec seansu, o tym za chwilę.

to by było na tyle w warstwie wierzchniej. a teraz do miąższu.

POŻEGANANIA

Są filmy, które nakręcono z myślą o nas. Nie jak krem na zmarszczki, nie jak szampon, nie jak telefon komórkowy. Napisano scenariusz na podstawie naszych pamiętników, pozmieniano jedynie trzeciorzędne szczegóły: nazwiska, daty, płcie, tło kulturowe, język postaci. Został miąższ. Twoja historia.

I choć wątek sprzedanego instrumentu, zepchnięty do pozycji początkowego epizodu, dotknął zapewne niewielu poza mną (których i tak na sali kinowej było jak na lekarstwo), to przy głównych tąpnięciach płakali wszyscy. trzydzieści pustych rzędów, a w każdym jakaś smarcząca wyspa. (obserwacja z gruntu fizjologii - mi nigdy w kinie nie zapycha się nos. łzy ciekną strumieniem, jakbym stała w deszczu na Moście Westchnień, ale nos mam nienaruszony. czy dzieje się tak dlatego, że mój organizm jest genetycznie gotowy i oczekuje pachnących filmów? bohater obdziera rybę ze skóry - unosi się zapach glonów; bohaterka jest kwiaciarką - toniemy w dusznym powietrzu. jaki zapach miałyby Twoje ulubione filmy?)

To był i nie był japoński film. Nie był dlatego, że został napisany i nakręcony na rynek zachodnioeuropejski, według naszych wyznaczników formalnych. Był zaś japoński dlatego, że tylko Japończyk może stworzyć tak doskonałą formę. Napisać tak wzorcowy, wręcz podręcznikowy scenariusz, unikając jednak banału. Wierzchnie ukrycie kina.

Tematem filmu też była forma: problem braku formy; tęsknotę za formą. Co się wydarza w świecie, gdy ktoś postanawia tę formę odzyskać, wynieść z zakurzonych bibliotek na świeże powietrze. Wprost pod nosy tych, którzy są szczególnie podatni na odrodzenie się formy: tych, którzy utracili coś ważnego, którym wyrwano kawałek życia, którzy stoją na krawędzi ziejącej trupią wonią pustki.

Od tej przepaści można się odwrócić i ją zignorować, ale, jak powiada Poe, nie ma nic silniejszego nad pragnienie dania nura w smolistą czerń beznadziei. Można więc trwać nad nią i czekać, aż się zagoi z czasem, do momentu, gdy będzie można przejść suchą stopą po strupie mostu na drugi brzeg. Więc o śmierci można zupełnie nic nie powiedzieć. Zamknąć oczy. Oddelegować kogoś, kto Cię urodził, do umieralni. Zawołałem Ci taksówkę, poczekaj spokojnie, zaraz przyjedzie. A że nie przyjeżdża całe lata, to już inna para kaloszy.

No i jest jeszcze to trzecie wyjście: rytuał, ceremonia, tryumf formy. Harmonizowanie alterowanych dźwięków na naszych oczach. Zwycięstwo życia. Zażarcie śmierci, zamlaskanie.

Nie lubię żyć w Zachodniej Europie.

Gdy zapalono światło, zobaczyłam, że te podwójne siedzenia to specyfika tylnych rzędów - za kolumienką jakaś para obejmowała się czule i ocierała sobie łezki.

Dlaczego moją pierwszą myślą, gdy wybadałam podwójność siedzenia, była radość z wygody, ilości wolnej przestrzeni, a nie poczucie braku kogoś, kto zająłby miejsce obok mnie? Do rozważenia.

Brak komentarzy: