18.03.2008

Białystok rozprzestrzeniony

Rozkołysało się nasze niebo, rozwirowało i podarło na strzępki, jakby na potrzeby jakiegoś niebotycznych rozmiarów doświadczenia badającego oddziaływania magnetyczne. Nie bez znaczenia przechodnie w tym polu: zakapturzeni, pochyleni w przód, nisko, nisko przy ziemi. Moknące teczki tekturowe, rwące się z wrzaskiem reklamówki z zakupami, dyndające ściągnięte troczki kapturów. Czerwone dłonie, zmarszczone brwi, zaciśnięte powieki. Dla bardziej grzesznych- pies na smyczy, też dyndający, na przekór - radosny, popiskuje, wdaje się w bójki z kolegą z naprzeciwka.

Rozwirowałam się i ja, wiedziona nadzieją na nadciągające latawcowe święto przycupnęłam na parapecie pomiędzy zeschniętymi skórkami chleba i czekałam. Porwało mnie w końcu wysoko ponad okno, ponad budynek - owocową galaretkę w cukrze pudrze. Ktoś w górze zawzięcie potrząsa kulą. Czy widzi mnie tak samo, jak inne białe strzępki? A może mam chociaż inny kolor, rozmiar... ostatkiem wolnej woli pragnę być odróżnialna.

Naddasze osiedla prezentuje się nader niepokojąco, wstęgi chodników, plamy trawników, rzędy parkingu - wszystko najwyraźniej przypadkowe, wciśnięte w wąską gardziel ulic. Połknięte. Zasłoniły mi widok zielone pagórki w bitej śmietanie. Na samym szczycie jednego z nich pan wyprowadza dalmatyńczyka i daję słowo umieram ze śmiechu. Pies się nie obraża, śmieje się ze mną. Przynajmniej tak to wygląda z białej wstęgi, którą teraz tworzę wśród innych drobin.

Wir, szur, szmat drogi przed naszymi szastającymi stopami - nie nie nie - nie mam już stóp - mam tylko jedno wielkie oko - które jednak czuje zimno - przepraszam, czy ktoś mógłby - o, o! - zatrzymać?

Wstęga opasuje świat bez udziału mojej woli. Przepraszam.

Ostatnia rzecz, której nie przestaję usiłować: nadgryźć skorupkę lukru, którym pokryliśmy peron na stacji (nazwa pozostaje wciąż niezapamiętana).

Brak komentarzy: