23.11.2009

na końcu języka

resztkę kalendarza mogę strawić na poszukiwaniu źródeł swojej wyobraźni

wyrywam kliniki, języki materiału z patchworku, biegnę w świat i przykładam do wzorców, czy to ten? i cała kołdra już w strzępach, którą okryliście mnie, mamo, w noc narodzin, gładką i przejrzystą, naśladującą tamten dom, tamto wzgórze i jezioro, i podwójny klucz nad i pod

a jeśli kiedykolwiek je znajdę, jedyne, co mi pozostanie, to skąpać się w nim. A w półskoku, po odbiciu od brzegu, a przed odbiciem od cienkiej strużki zwanej powierzchnią, tuż nad taflą, zamrę, ja i nie-ja, czyli wszystko, czyli nic.

15.11.2009

at the crosswords

- To jeszcze daj mi długopis.
- Czy ja wszystko muszę ci dawać do ręki? Sam sobie weź.
- Nooo, raczej. Z czym ta kanapka?
- Z szynką.
- Że z szynką, to widzę, ale z jaką?
- Z tą, co lubisz.
- Łe. Pięć be pionowo: "w lutym"
- Walentynki!
- Zima...

12.11.2009

makabry nigdy dość

odszczekuję! studiowanie prawa JEST poezjotwórcze: 

 

przystań w środku stawu ustaw

na licencji dam ci usta

twarda, martwa ręko prawa

nowelizuj! nie ustawaj!

11.11.2009

empty hallways

zgarniasz mnie dłonią ze stołu i do kąta... pod dywan? na parapet - tam będę jeszcze jakoś użyteczna. dwudziesty pierwszy wiek należy do recyklingu - wiesz o tym lepiej, wiesz pierwsza, wiesz przed najbłyskotliwszym z myślicieli, którzy zakasują rękawy do Wielkich Opracowań. na końcu łańcuszka zwisa ogniwo resyntezy. skoro wszystko już było, nie było jeszcze niczego.

kurczą się naturalne zasoby idei, wyczerpuje się powierzchnia ciała, w próżni wirują odpadki kosmo-emocjo-śmieci. cmokasz z niesmakiem. trzeba się nauczyć z nich racjonalnie korzystać.

postronki nerwów z wczorajszej kolacji wykorzystamy do przywiązywania pnączy na ścianach altany. a jeśli będę rozbita, po prostu zgarnij mnie ręką ze stołu...

8.11.2009

jamnik ż. s.


(obraz pożyczony od ~da-bu-di-bu-da STĄD)

Zanim Pan P zamieszkał w swoim kapeluszu, widywano go w słotne popołudnia, jak przechadzał się ulicami w nieodłącznym towarzystwie psa. Był to zawsze ten sam, ciemnopopielaty jamnik o ogromnych brązowych oczach. Nigdy nie widziano, by pies ten szczekał czy przejawiał jakąkolwiek agresję. Co więcej - w ogóle nigdy nie widziano jamnika w innym usposobieniu niż to słotne, apatyczne i refleksyjne. Szedł zazwyczaj nieco szybciej niż Pan P, jednak nie mniej dostojnie - urokliwa czerwona obróżka na jego szyi nie napinała się ani na chwilę, smycz zaś swobodnie dyndała w powietrzu. Naprawdę jamnik Pana P mógłby chodzić bez tej smyczy, ale trudno było wytłumaczyć Panom Policjantom jego absolutną nieszkodliwość dla otoczenia.

Skąd Pan P ma Jamnika? Och, doprawdy - nie wiadomo na pewno. Być może przybłąkał się do niego któregoś refleksyjnego popołudnia i został przy nim na zawsze. Pan P czasem opowiada, że miał sen - a przecież było to tak dawno, że nie może mieć pewności, czy nie zdarzyło się to naprawdę - w którym rozmyślał na poły smutno i życzliwie nad światem i samym sobą, gdy nagle coś straszliwie zadrapało go w gardle - odkaszlnął więc odruchowo - i wypluł Jamnika. Na pamiątkę tego snu - czy też prawdziwego wydarzenia - Pan P nazwał psa: Jamnik Życzliwego Smutku, w skrócie - Jamnik Ż. S., co wymawia się mniej więcej: "Jamnik że se". Rodzina z Francji wysyłała więc takie życzenia świąteczne: "Dla Pana P oraz Jamnika Je Sais", bo tak im było wygodniej zapisać. A ponieważ Jamnik nie protestował, nowe imię szybko się przyjęło.

Od kiedy Pan P zamieszkał w kapeluszu, Jamnik Je Sais czuwa przy nim podczas zwyczajowej popołudniowej drzemki, by nie atakowały go ropuchy i niezapowiedziani goście. Kiedy Pan P budzi się, Jamnik Je Sais pozwala sobie czasem na samotne spacery po lesie. Podobno ostatnio nawet nie wrócił na noc.

rzęsisty deszcz


Nietrudno się domyślić, że piękna pogada na skraju lasu, gdzie mieszkał Pan P, nie mogła trwać wiecznie. Oprócz dni słonecznych i skwarnych coraz częściej trafiały się także dni słotne. Podstawową zmianą w życiu Pana P było to, że nie tracił już - jak to bywało dawniej - dobrego humoru w takie dni. Czasami można było wręcz mieć wrażenie, że jego samopoczucie ulegało wtedy znacznej poprawie.

Z chwilą, gdy do kapelusza sprowadzono wszystkie niezbędne (jak również te nieco mniej niezbędne) książki, Pan P musiał zacząć myśleć o ochronie kapelusza przed deszczem. W przeciwnym razie wszystkie jego mądrości upłynniłyby się, po prostu. A z mądrości upłynnionej - proszę mi wierzyć - jest bardzo mały pożytek. Pan P dumał długo nad jakimś błyskotliwym rozwiązaniem, aż, zaobserwowawszy przechadzającego się nieopodal żółwia błotnego, doznał olśnienia. Wystarczyło wszak przewrócić kapelusz rondem do dołu!

Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Pan P użył wszystkich swoich sił, by kopnąć kapelusz, ale tylko narobił sobie niepotrzebnego bólu. Zabawił się też w koło fortuny i kręcił rondem kapelusza ile sił w ramionach. Nic z tego.

Zmarnowani usiedli z Jamnikiem na pieńku i wymownie milczeli. Pan P pomyślał jeszcze: "Do nieszczęscia brakuje tylko, żeby spadł teraz rzęsisty deszcz!". Po tych słowach, jak na zawołanie, z nieba zaczęły sypać się ogromne krople, kazda otoczona podwójnym rzędem rzęs imitujących powieki.

Ponieważ krople dobrały się łapczywie do biblioteki, właściciel musiał się stanowczo sprzeciwić. Nieświadom wówczas jeszcze, jak dalece bezcelowym zajęciem jest dyskusja z rzęsistym deszczem, odchrząknąwszy, wypowiedział się mniej więcej tak:

- Przepraszam najmocniej, że ośmielam się przeszkadzać pytaniem, lecz w najwyższej trosce o mój księgozbiór pragnąłbym się dowiedzieć - czego szanowne panie szukają? - na co jedna z kropel zamrugała znacząco i odpowiedziała głośno:
- Osobiście - nic nas to nie obchodzi. Pan Bóg postanowił rzucić okiem na ziemię. Chce wiedzieć, co się teraz czyta, bo wybiera się na krótki urlop.

Pan P wprawdzie bąknął coś w stylu "ach, tak?" lub "znakomicie!", jednak nie postrzegał tej sytuacji optymistycznie. Z rozżaleniem patrzył, jak krople stają na rzęsach, by wspiąć się na najwyższe półki i sięgnąć do nich wzrokiem.

Jak tyko rzęsisty deszcz opadł z kapelusza na trawę i zaczął rozglądać się, co w trawie piszczy, Pan P odetchnął z ulgą. Tworząca się wokół coraz szersza kałuża z rzęsistego deszczu przyciągnęła pod kapelusz grupę żab. Ponieważ wyglądały na bardzo miłe i uczciwe (przed wejściem do kałuży każda dokładnie wytarła nogi o trawę) Pan P postanowił zasięgnąć ich porady.
- Drogie sąsiadki! Panie pozwolą, że się przedstawię - Pan P (tu dygnął bardzo znacząco, wręczając żabom bilety wizytowe). Zawodowo zajmję się czytaniem książek. Jest to powodem mego szęścia i mojej zguby zarazem, ponieważ rzęsisty deszcz pożera właśnie moje zbiory. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi odwrócić mój dom do góry nogami...

Jedna z żab, która ze względu na bliską przjaźń z pewnym rakiem wiedziała najlepiej, jak wszystko zrobić na odwrót, wyskoczyła z miejsca i długo leciała w powietrzu. W końcu opadała dokładnie na rondo kapelusza. Jak nietrudno się domyślić, kapelusz poczul się zupelnie zaskoczony i w mig odwrócił się do góry dnem, zamykając się w sobie.

Od tego dnia, ilekroć zanosiło się na rzęsisty deszcz, któraś z żab przychodziła pomóc Panu P i zaskakiwała kapelusz. Pan P zaś odwdzięczał się im, jak umiał najlepiej - czytaniem wiersza "Czapla, ryby i rak", który żaby uznawały za szczególnie śmieszny. Ta pozornie nieszkodliwa przyjaźń już niedługo miała okazać się dla Pana P bardzo kłopotliwa, ale to już zupełnie inna historia... 

6.11.2009

grafoman z gramofonem

gram gra fonem
man na nam gram
gram fonemów
wyznacz gęstość

ro równa się zawsze do lewego. i nie wolno stracić z oczu lasek - żeby zawsze były z prawej strony nuty, gdy melodia idzie w górę. ale tylko do pewnego poziomu.

- jak masz na imię?
- synestezja.

drzwi wyjściowe grodzi mi lęk, rozpiera się w swoim tu i teraz, muszę się o niego zaprzeć i wyprzeć. mogę pisać o krajobrazach, ale niech się zdarzy jeden niewidomy czytelnik. i nic mu po moich kolorach.

mam taki sen - idę lasem i światło jest bardzo niskie. co to znaczy?

co to znaczy niskie?
takie słodkie i ciągnące. jak miód.
albo karmel?
ale tylko gorący.

więc powinnam kazać lizać to światło.

bo są takie słowa, które już nawet nie za nos, chwytają za włosy i jarzmową kością dotykają tafli porysowanej łyżwami dzieci. albo dorosłych, i trzymają tak, dopóki ta kość na kość nie przemarznie, i nie pójdzie siny prąd aż pod samą linię włosów, aż po podstawę czaszki, aż do środka. i nagle przestajesz widzieć i kiwasz się jak dziecko żeby przestało pulsować
żeby przestało pulsować
ŻEBY PRZESTAŁO PULSOWAĆ

ŻEBY PRZESTAŁO

łykam dziesięć tabletek. czas się zbierać.

ostatnia myśl, którą udaje mi się uchwycić, to natrętne przekonanie, że można było wyjechać w góry, że było inne wyjście. zawsze przecież jest jakiś wybór