18.02.2011

Droga M.

Jest tyle do wyboru rozpoczęć listów, gdy się je pisze z tak daleka; wszystkie niezgrabne, sfilcowane. Tak jak się z pomieszaniem zażenowania i smutku przymierza sukienkę po zimie, piszę. Niby ja, a nie ja, z wizytowym uśmiechem, przychodzę do Ciebie w nakrochmalonych słowach: jak się masz?

W odpowiedzi ślemy fotki robione komórką: ciemne plamy z kolorowymi refleksami, czytelne w najlepszym przypadku dla tego, kto je zrobił. Przerzucam archiwum klatka po klatce, bo telefon zaczął się wieszać przy najprostszej czynności, SMS-y wysyła nazajutrz, połączenia wykonuje, sapiąc. Przyrzekłam sobie kasować co drugie, w praktyce usuwam co czwarte, brutalnie ćwierć idzie na śmierć. czy jestem pewna, że chcę skasować. okej.

Dręczy mnie myśl, że kot już nigdy może nie usiąść w ten sposób, a słońce nigdy nie zajdzie w tym kolorze. Nigdy więcej nie wypożyczę tej książki. A tego budynku już chyba nie ma. Nigdy nie wypiję tego piwa, a obok nie będą stały niebieskie barwione chryzantemy i nie będzie siedział po mojej lewej stronie. Prawej. Nie będziemy mieli takich pełnych buź ani gładkiej skóry, i nigdy nie zjedziemy rowerem w dół Tamki, a nawet jeśli zjedziemy, to na pewno nie będzie tam już patrolu policji i wszystko wyjdzie o połowę mniej śmieszne. tort. skąd mogę mieć pewność, że jeszcze kiedyś zrobisz mi tort. że będzie cię bolała głowa i trzeba ci będzie podać bardzo silne leki i czekać, aż wydobrzejesz. a w tym mieszkaniu zmienili teraz abażury, widziałam. tam chińczyk jest taki teraz, to chodzę czasem.

może by je wrzucić gdzieś na serwer? nie zajrzę do nich nigdy, chyba, że się zapcha; nie muszę zaglądać. potrzebuję za to mieć poczucie, że są tam gdzieś, w mojej torebce, cztery lata kwadransów nudy. nie umiem im dać odejść. inaczej będę nerwowo w niej grzebać, czekając na autobus, a po chwili zdawać sobie sprawę, że oto jedzie, a potem zapomnieć, że szukałam.

Co u mnie. Zdaje się, że nie pamiętam stanu wyjściowego, nie wiem, na czym to stanęłyśmy. Widziałam cię tak dawno, że właściwie nigdy, okręt przeskoczył za parawan horyzontu, a właściwie to nie ty, tylko ja przeskoczyłam.

to co, może zaparzę ci tych zdjęć; słodzisz?

cóż to by był za piękny skok, wrzucić ten telefon w zimne morze. jaki piękny skok!

5.02.2011

znowu wieje

Znów wiatr zmian.

Nakręcam zegarek, nie patrząc na cyfry. Zależy mi tylko na tykaniu; tykaniu, aż się obudzę; tykaniu, żeby zagłuszyć wycie.

Mieszkamy w domu, którego nikt nie wybudował i którego nikt nie odziedziczył; Jesteśmy tu na równo-nierównych prawach: równych, bo wszyscy z tej samej przyczyny, nierównych, bo przyczyną jest mój gust - wybredny - w kwestii ludzi; dom stoi pośrodku polany układającej się językiem w dół lasu. Na horyzoncie pienią się góry i wiadomo, że stamtąd właśnie wieje wieje wieje.

Wracamy z ogromnych zakupów i bardzo żałuję, że zapomniałam o latawcu.

- Zapomniałam o latawcu - mówię do ciebie. - Czy nie szkoda byłoby - kokietuję - taki wiatr zmarnować?

Kobiety zabierają się więc do pracy, uwijają się, łokciują się w kuchni, wyrabiają podroby na latawiec.

- Z mięsa - powątpiewam - latawiec nie pofrunie.

Idę do Ciebie jeszcze raz jak do wyroczni, to bezczelne, ale mówię:

- No weź.

Po czym zasypiam, zasypiam beztrosko i bezwiednie, jak najedzony osesek. Zdaje się, że rolą moją w tym świecie jest najadać się i wymagać. Cóż za uwsteczniająca dla ego pozycja.

Patrzę na zegarek z przerażeniem, ale ćś, ale spokojnie, ale jeszcze nie zaszło słońce. Za oknem, za które wyglądam, śmigają w ustalonej częstości rozpoznawane przeze mnie pary trzewików. Zbudowaliście.

Zbudowaliście latawiec, który nie powiewał na wietrze, ale napędzał machinę tuż nad naszym domem - karuzelę huśtawek, lin, trapezów; a wszystko z precyzyjną dokładnością. I wasze miny poważne, jak przystało na eksperyment. Marie Curie testują dzieciństwo. Wynik pozytywny. Margines błędu...