30.01.2010

sibelius

noc przyjeżdża z warszawy podmiejskim pociągiem.

twój wiersz jest w cztery czwarte, a akcenty powstają w triolach.

miałam nadzieję, że uda się tego uniknąć, ale oto siedzę - myszkin z metronomem w ręku i recytuję do niego wiersz. mayday, mayday, tętno niewyczuwalne. po tamtej stronie wyspy pies szczeka na obmierzłe tratwy próbujące przybić do naszego trawiastego archipelagu. gdy tylko podejmują próbę, zahaczają o tabliczkę z napisem:

tu się żyje z zestrojów i stóp

a Sfinks (w tej roli Hera) zadaje im zagadkę:

czy to jest triola, czy ósemka z kropką?

i jeśli klient źle odpowiada, to proste, wylatuje z gry. chyba że zna, a takich jest w przyrodzie mniej, to wtedy może zostać.

24.01.2010

wstęga m.

Z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że dziewczynka z zapałkami była największą manipulantką pod słońcem.

I nawet jeśli dziecinie się zmarło, to przecież nie jest dostateczny powód, by setne pokolenia po niej zmuszane były pewnego zimowego wieczoru obudzić w sobie burdon wyrzutu sumienia z jej powodu, który odtąd będzie towarzyszył im już zawsze, dokądkolwiek się ruszą, jak natrętna mucha.

Dziewczynka z zapałkami wciela się potem w różne ważne postaci w życiu dzieci: w przyjaciółki, matki, babcie, pierwszego chłopaka, na nowo odkrytego ojca, Pana Boga żałośnie zwisającego z krzyża, potrącone psy, ułamane kwiatki, zagubione bażanty w środku zimowego pola, wszystkie nieszczęsne byty żebrzące o ich uwagę i miłość, z których buduje się potem wille za miastem.

Był sobie chłopiec, nazwijmy go: Z, który w szkole wyłudzał od innych kanapki, soczki, czekoladki i czipsiki, pożyczał długopis i kartkę, a także kasę na kino oraz podpowiedzi do sprawdzianu z matematyki i wypracowania z polskiego. Inne dzieci dawały mu to, czego potrzebował; skoro prosi, to znaczy, że nie ma. Nie ma, to znaczy, że trzeba się podzielić, współczuć. Jakież było zdziwienie dzieci, gdy pewnego dnia zajechał pod szkołę wypasionym rowerem. „Uskładałem sobie” – powiedział z dumą.

Był sobie chłopiec, nazwijmy go: Y, który zakochał się w innym chłopcu, nazwijmy go X. Kiedy X dostał się na studia do miasta na drugim końcu świata, Y powiedział: "nie możesz tam wyjechać, ponieważ cię kocham i bez ciebie moje życie nie ma sensu." X został na miejscu, ponieważ bardzo kochał Y. Jakież było zdziwienie X, gdy kiedyś przypadkiem napotkał Y całującego się z A. „Nie możesz ode mnie odejść – powiedział Y płaczliwie – kocham was obu jednakowo i jeśli ode mnie odejdziesz, będę musiał się zabić”.

Była sobie dziewczynka, nazwijmy ją – Malina, która bardzo trwale przywiązywała się do ludzi. Był to długotrwały, endotermiczny i nieodwracalny proces. Miała silny charakter i potrafiła uargumentować najbardziej karkołomne tezy, najbardziej kontrowersyjne stanowiska. Przy odrobinie sprytu można było jednak wytropić jej jedyny słaby punkt: miłość do otaczającego ją świata i do ludzi, do których zdołała się przywiązać.

Wokół Maliny było wiele sprytnych osób, które niejednokrotnie wchodziły ze sobą nawzajem w spór nie do rozstrzygnięcia. Przywiązywały wtedy do niej niewidzialne sznureczki i ciągnęły każde w swoją stronę, licytując się, kto jest bardziej nieszczęśliwy i pilniej potrzebuje pomocy.

Gdy była już na skraju przewrócenia się, instynkt podpowiedział jej, by tak, jak stała, zaczęła budować wokół siebie fortyfikacje. Powstawały z książek i ironii - wysoki, gruby, bezpieczny mur, który oddalał ją jednak od świata, którego tak bardzo potrzebowała.

Podobno znaleziono ją potem w środku wielkiego zamku, z psem ułożonym u nóg i wyschniętą jabłonią zwieszającą smutne jabłka nad głową. Wyglądali, jak gdyby zasnęli.

W pustym zamku znaleziono potem zeszyt opatrzony tytułem: "Dziewczynka z zapałkami. Apokryf. Powieść dla dzieci o trzech zakończeniach". Wkrótce potem wydrukowaną ją w wysokim nakładzie i ogłoszono światu.

- A niech spierdala - mruknęła zza mojego ramienia Marianna
- Co proszę? - zapytałam nieprzytomnie
- Ja bym powiedziała temu Igrekowi, żeby spierdalał na drzewo.
- Marianno, przecież wiesz, że Iks go kochał. Takich rzeczy nie mówi się na poważnie, gdy się kocha naprawdę.
- Niby tak, ale nie można sobie pozwolić na związek opierający się na władzy i wzajemnym uzależnieniu.

Musicie wybaczyć Mariannie refleksje na tym poziomie. Ostatnio czyta zbyt dużo Zwierciadła.

23.01.2010

jesienna spódnica Marianny

Piotruś wyszedł wcześnie rano, czy może raczej - przed południem, w każdym razie: wyszedł, zanim się obudziłam. nie wrócił do obiadu, nie wrócił do wieczora. kot zaczął się niepokoić.

ze zrozumiałych względów nie miałam z nim kontaktu telefonicznego.

po północy popchnęłam nieco uchylone drzwi do jego pokoju. gdzie on mógł poleźć? przecież nikogo tu nie zna.

na starannie ułożonej pościeli znalazłam dwa wgniecenia: jedno ciepłe, po kocie, drugie chłodne - po Piotrusiu. obok otwarta książka. alfabet bezużyteczny, podobny jedynie do wzorków ze spódnic, jakie zwykła nosić jesienią Marianna, ale notatki na różnokolorowych fiszkach nadawały się do przeczytania. i tylko do przeczytania, bo ze zrozumieniem miałam niejaki problem. w miejscu, na którym otwarta była książka, dookoła marginesu ktoś wydrobił ostro zatemperowanym ołówkiem tekst, który nie wiadomo, właściwie, gdzie się zaczyna; powiedzmy, że od górnej krawędzi:

Dlaczego zegar tyka dwojako: tik/tak? I czy wahadłu jest wszystko jedno, w którą odgina się stronę? Czy wahadło tyka, gdy przechodzi przez środkową oś zegara? Czy może tyka dotykając jego krawędzi? Jeśli tyka dokładnie w momencie, w którym przekracza środek zegara, to chyba jest mu wszystko jedno, czy przechodzi przez niego z prawa na lewo, czy z lewa na prawo? Może więc różnica pomiędzy tik a tak jest umowna, jest sygnałem, który odsyła do czegoś innego? A jeśli odsyła do czegoś innego – to do czego konkretnie? A jeśli nie ma fizycznej różnicy pomiędzy tik a tak w normalnych warunkach, to kto wprowadził to rozróżnienie i w jakim celu? Zegary pozbawione wahadła odmierzają czas cyknięciami sekundowej wskazówki. Czy wszystkie cyk są takie same? Ludzie nadal jednak mówią tik tak, jeśli chcą podkreślić upływ czasu. Co można zrobić podczas tik, na co nie pozwala nam tak? I jak nazwać To, co jest pomiędzy tik a tak? Czy są dwa rodzaje Tego? Czy jest różnica pomiędzy Tym, co rozciąga się od tik do tak, a Tym, co rozciąga się od tak do kolejnego tik? I jeśli One nie wydają dźwięku, czy powinno się je nazywać? Co się stanie, kiedy odwrócimy kolejność słów? Jeśli zaczniemy od tak do tik? Czy to nie jest związane z porządkiem oddychania? Łatwiej jest chyba nabrać powietrze na tik, a wypuścić na tak?

raptem kot zaczął zamiatać zwisającym z parapetu ogonem.
wychodząc, przymknęłam drzwi na szerokość rozstawu jego łap.

21.01.2010

zrób mi to a capella



zrób mi to a capella, opowiedz mi o tym unplugged.
prawdziwie dobre następstwa dźwięków w czasie bronią się jeszcze zanim je ponazywasz, więc nie martw się, że nie znasz nut.

liczba skal jest skończona; liczba stopni w skali jest skończona; liczba kombinacji czterotaktowych fraz jest skończona.

podobno mieszkał w nowym jorku the Man, who lived in Berlin, który wszędzie tropił szwindel, przykładał ucho do głośnika i ze skupioną uwagą, pietyzmem godnym lepszej sprawy, nakładał nową warstwę na kolejnej przezroczystej kalce do wielkiego poppalimpsestu. A każda piosenka miała swoją kalkę, a każda płyta miała swój plik, a każda wytwórnia miała swój katalog. celem życia the Man, who lived in Berlin było tropienie piosenek, które są zbyt podobne do innych. gdy tylko udało się wyniuchać fałszywkę, the Man, who lived in Berlin sporządzał specjalny raport dla ZAiKSu.

- no i co?
- no i Beatlesi do tego raportu nigdy nie trafili.


A potem przysżło po nich piąte pokolenie i zrobiło film, który miał uroku tyle tylko, ile pożyczył od ich piosenek, ale w tym przypadku tylko było aż. zarobiono wiele pieniędzy, aktorzy zostali nominowani do oskara w każdej kategorii, za fortuny pobudowali sobie ogromne domy i spłodzili wiele doskonałych genetycznie dzieci, które spłodziłyby jeszcze doskonalsze genetycznie dzieci, gdyby nie zaćpały się na śmierć w koledżu.

minęło sto lat. na drugim końcu świata maleńka dziewczynka obejrzała ten film i uroniła łzę. a ona przetoczyła się po jej policzku i kapnęła na klawiaturę jej laptopa. kapnęła unplugged.

16.01.2010

pokój na pradze


jestem praską księżniczką
z płomyka mam grzywkę i dotyk
przeznaczony uchu twojej filiżanki

na półkach piętrzą się kamienice
z przeciwnego brzegu jutra
które zaparzyć ci okno?

orientalne smugi piosenek bim bomb
podmuch wiatru w spódnicę szyby
w czerwonej pauzie pieprzu drży
słodki szlaczek wielokropka

do nabrzeża od nabrzeża filiżanki
tratwa ta ta z kardamonu
łupina łyżeczki tramwaju puszka
dzwonek

milcząca noc w liberii
sponad naszych głów
dosładza herbatę śniegiem

na parapecie szwadrony wron
wlepiają w nas spłonki oczu
łuskami pazurków drobią
podbródek spodka
sio

jaki ładny ten twój nowy pokój
nie ma zasłonek –  raz
jest szyba – dwa
trzy

13.01.2010

SPISEK TREŚCI


19 stycznia 2009
Kępa Cafe, Finlandzka 12A, Saska Kępa, przy Rondzie Waszyngtona
KKK "Spisek treści"
zaprasza na
dyskusje o księżycu, księżniczkach i Olgi Tokarczuk
"Prowadź swój pług przez [cenzura][cenzura]"

przy - bądźcie

1.01.2010

święta-święta, bloody mess

rutynowo: poczta, fejsbuk, blog, blogi, raptem - skype od Marianny.

- jak?
- to może ty: jak. przecież to nie ja jestem na balu u Wolanda.
- pfff
- chyba że nie jesteś tam wcale, are you?
- nie w tym rzecz. powiedz lepiej, jak z Piotrusiem.
- migasz się.
- tak, ale na większą skalę, niż myślisz. siedzę przed oknem i rozkoszą napawa mnie fakt, że nigdzie się stąd nie ruszam. tyle mogłabym zobaczyć, zrobić, i nic z tego. usłyszałam dziś w wannie własną piętę.
- no tak.
- usłyszałam swoje ciało, Mal, to jest poważny krok naprzód.
- tylko w którym kierunku?
- powiedz lepiej, jak z Piotrusiem.
- in progress. coraz częściej wynurza się z pokoju, zaparza herbatę. wcześniej robił to w czterech ruchach, teraz tylko w dwóch. odpadła ucieczka w interwale pomiędzy czerwonym włącznikiem a wrzeniem.
- myślałam, że lepiej pójdzie.
- no, ja też myślałam, tylko że - widzisz, nie wyposażyłaś nas w te same języki. trzeba było mnie uprzedzić.

Ale uprzedzić mogłaby mnie tylko wtedy, gdyby sama dopuściła do siebie tę informację.

tymczasem po wstępnej wymianie uprzejmości - ograniczonej w naszym przypadku do sine qua non dwóch rzeczowników - okazało się, że jeśli idzie o porozumienie, to by było na tyle.

herbata - ni w ząb. podróż - gdzie tam.

wykonałam więc bezradny gest zakreślania kółek ręką od siebie, dorzuciłam kiwanie głową. zrozumiał. i wylał się z niego jakiś potok pierwszy raz słyszanych dźwięków, z kontekstu tylko mogłam przypuszczać, że chodzi o pociąg, o opóźnienie, o przymusowy postój w Białymstoku, o brak prądu w gniazdkach. ale może mu coś ukradli?

ni cholery. nie mogłam zrozumieć nawet jednego zaimka. spójnika - zero.

zaczął się więc ten mozolny proces wyłuskiwania najważniejszych przedmiotów z otoczenia, wkładania ich w rękę i nazywania kolejno: bi-let; szklan-ka; te-le-fon; bilet, szklanka, telefon. gdy tylko zmieniłam kolejność przedmiotów, Piotruś wpadał w czarną rozpacz i poprawiał kołnierzyk. tam, skąd pochodzi, poprawianie kołnierzyka musi być oznaką czarnej rozpaczy.

więc znów ten gest kolistego od siebie, twoja kolej.

dłuższą chwilę rozgląda się dookoła, uśmiecha się, i jako ten pierwszy, najważniejszy rzeczownik, podaje mi książkę. szji'żuua.

- kiedy ty wracasz, ę? przecież tego się nie da dłużej.
- zejdź ze mnie. dopiero pięta. a kiedy przyjdzie kolej na otwarcie drzwi? na powitanie sąsiada? na otarcie się w tłumie? do tego czasu spróbujcie może... nie wiem... n i e  n a z y w a ć?
- nie nazywać, że też na to nie wpadłam.
- znajdziesz sposób. muszę kończyć, słuchaj, pamiętaj.
- pamiętam.

i to by było na tyle wsparcia od jedynego tłumacza pomiędzy mną a tym ciałem po drugiej stronie ściany, jedynego - jeśli nie liczyć sierści kota, głaskanej na zmianę to w moim, to w jego pokoju.