26.06.2009

tzw. wakacje

czyli trzymiesięczne zawieszenie podziału literatury na l. podmiotu, przedmiotu i wymiotu

(na rzecz literatury namiotu, oczywiście)

umarł król, niech żyje król.

od kilku dni chodziła za mną bezlitośnie tsykając językiem o zęby, zaciągając zielonkawą ślinę - pustka. w końcu musiałam komuś o tym powiedzieć i zmarłeś.

dziwna prawidłowość, że te istoty żywe, którym robię zdjęcie, umierają w ciągu najbliższych kilku dni. dopóki nie zauważyłam tej prawidłowości, nie mogłam tego w żaden sposób powstrzymać.

chciałabym zrozumieć prawidłowość odchodzenia ludzi. może wtedy udałoby mi się... zatrzymać?


18.06.2009

Ślinienie ołówka. II rozmowa z Marianną

a olbrzymie rozpuszczone włosy wioną za nią jak lecące harpie

czasami mam wrażenie, że podają mi dłoń. być może chichrolą się gdzieś na dachu BUWu i strzelają do mnie oczami, a ja jestem zbyt głupia, by ich dostrzec.

dzisiejszy czwartek jest jak ogryzek - z której strony by na niego nie spojrzeć, czegoś mu brakuje, by być tym, czym był jeszcze widziany z perspektywy poniedziału. Cykle księżyca. Pełni na razie nie widać na horyzoncie. Może powinnam podkarmić go pigułką? Jeden miesiąc i wygładzi mu się cera. Może będzie nieco bardziej pewny siebie.

O, nocy, wyzwól mnie od złych,
warczących w wietrze skrzydeł,
od młyńskich kół i od krwawiących szprych
i od szatańskich sideł


nie dziwię się, że Tuwim był satanistą.


Może lepiej w nurt się zanurzyć
I nie mówić, nie mówić, a płynąć

łowco słów, zapomniany i smutny
Zaśpiewajmy razem przy flecie
O tej rzece żywej, okrutnej
I tonącym, tonącym poecie.




I w kim się na nowo narodzisz,
gdy noc po kałużach brodzi,
szumiąc deszczami przez sen?


mogłaby także szumieć dreszczami, sądzę. ostatnio budzi się we mnie heretycka myśl korektorska - ślinię koniec ołówka i już - już - już bym poprawiała. a to metaforze przycięłabym zbyt dalekie skojarzenie, a to przydawkom dorysowałabym wąsy...

I mało tego, jeśli nie uda mi się siebie powstrzymać, jestem zadowolona z efektu.

Marianna patrzy na mnie z pogardą z drugiej strony stołu. Dobrze wiemy, że miałam się uczyć.

- Opowiadałam dziś o tobie jednemu z n i c h - podsuwam jej kartkę z niezamierzonym szelestem.
- I co powiedzieli? - odpisuje Marianna koślawo
- Nic takiego, że mam nietuzinkową zdolność interpretacji. Tak już bym chciała stąd wyjść... Obiecaj, że dziś wieczorem opowiesz mi tę historię do końca.

Marianna mruga do mnie okiem obficie pomalowanym czarną kredką. Spuszczam wzrok na książki.

17.06.2009

oczekiwanie na wybiut. Pierwsza rozmowa z Marianną.

Fakt, że takie upewnienie łatwo wyklucza niepokój, że kultura chętnie wymierza kary bądź spycha na margines tych, którzy nie odgrywają iluzji esencjonalizmu płci kulturowej, powinien być wystarczającą oznaką tego, że na pewnym poziomie istniej wiedza społeczna o tym, że prawda bądź fałsz płci kulturowej zostały wymuszone społecznie i pod żadnym względem nie stanowią konieczności ontologicznej.

- Bardzo mi przykro, ale najwidoczniej jeszcze w dzieciństwie ktoś pod moją nieuwagę podpierdolił mi to upewnienie - mówi do mnie Marianna teatralnym szeptem, nachylając się nad stolikiem. Jej bujne piersi rozlewają się teraz na błyszczącym blacie - Prawdopodobnie było to wtedy, gdy bawiłam się lalkami na kocyku. wpuszczałam im wtedy pająki pod sukienkę i myślałam o tym, że zarówno pająk, jak i lalka, czerpią z tego mojego gestu skazującego ich na siebie nawzajem wiele przyjemności. Choć przecież nie miałam wtedy pojęcia o istnieniu kobiety-pająka. W ogóle miałam niewiele pojęcia.

Przez chwilę czytamy, ale ciało Marianny przygotowane jest do wypowiedzenia kolejnego zdania, nie mogę się więc skupić, przebiegam wzrokiem litery, cofam się o akapit...

- Potem kazali mi prostować plecy. A ja wcale nie chciałam się prostować, bo wtedy dziewczęta i chłopcy nie patrzyli mi w oczy, tylko na TO. Nie chciałam również nosić butów na obcasie i spódniczek, bo były, najzwyczajniej w świecie, kurewsko niewygodne i marnie się w tym siadało po turecku. Później nie chciałam nosić "fryzurek", a na studiach koleżanka podpowiedziała mi w dobrej wierze, że ja mam "po prostu włosy" i że to jest zupełnie co innego. Kiedy pierwszy raz przyszłam w spódnicy z indiaszopu na ćwiczenia z łaciny, po zajęciach przyznano, że "w końcu jestem sobą". Po pierwszej mikrofonowej próbie zespołu rockowego, gdy naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce, kolega odprowadzający mnie na przystanek przerwał rozmowę w połowie i powiedział "Marianno, idź bardziej jak KOBIETA, bo tak jakoś dziwnie mi z tobą". "Jak kobieta - roześmiałam się - czyli...?" "Nie mam pojęcia - przyznał z rozbrajającą szczerością kolega - one to robią jakoś inaczej". Oczywiście nie przeszkadzało mu to później wykładać mi szczegółowej budowy teleskopów, ale w dupie miałam jego gwiazdy.

Patrzę na Mariannę z niedowierzaniem.

Goni mnie banda furiatów, nierówno im pod kopułką od kipiącej inteligencji. chętnie uchyliłabym im pokrywki, gdyby nie wymagało to demaskacji ich małpiej natury. Zasiadłabym wówczas do stołu z nożem i widelcem. Czekała na Gombrowicza. I na obiad.

W upały kupały cechuje mnie bezczelny dydandyzm - zwieszam nogi z mojej makabryczki ciągnionej przez dwa narowiste konie z Królestwa Obojga Płci. Mam nadzieję, że znajdę w końcu kogoś, z kim będę mogła uprawiać dziki sens, a zaraz potem opublikuję swój spóźniony WYBIUT, pt. "v. beaut" czyli tomik, o jakim nie śniło się wszym filozofom.

16.06.2009

tissue issue

kieszenie mam płytkie, ale pełne onomatopej.
biegnę pod wiatr - one się gubią w trawie;
i nagle dookoła budzą się dźwięki ---
uf
udało się jeszcze raz ją zagłuszyć.

15.06.2009

bibografia przedmiotu I

tekturowe kubeczki do kawy łatwo przepuszczają światło. wyginasz szyję i przechylasz go tak, by część osiadłej na dnie pianki spłynęła Ci do ust (jest zimna i delikatna, jak chmury, które jedliśmy razem przedwczoraj). grawitacja wspaniałomyślnie zawiesza swoje działanie, pozwala koronkowym bąbelkom uniknąć stopnienia od różu Twojego ciała. na dnie tworzy się nieregularna mandala podświetlana przez zaokienne słońce. odczytujesz niedoskonałe kosmosy.

11.06.2009

gdzie są koty maliny




czy pragnie pani zamówić taksówkę?

ostatnio muszę pragnąć zbyt wielu rzeczy, zwłaszcza w moim intymnym życiu internetowym: czy pragnie pani zamówić hotel? (zaznacz odpowiednie pole); czy pragnie Pani otrzymywać nasz newsletter? czy pragniesz zaprosić użytkownika Jan Kowalski do znajomych?

i naraz myślę sobie, że mogłabym pragnąć posiadania tego użytkownika wśród moich znajomych, jeśli tylko łaskaw byłby wciągnąć na siebie sweter w kolorze mojego lasu. dramatyczne. wymagać od ludzi, by zmieniali się aż tak...

nie ma kotów w kotłowni. a chcę je wygiglać. powinnam je wygooglać. tylko jakie zadać pytanie?

drzwi do kotłowni zamknięte. wracam na górę z połowicznym zaledwie spokojem. drzwi zamknięte, ale kotów nie ma. co prawda nie ma też złodziei. ale nie ma kotów. nie ma złodziei. choć nie ma kotów, nie ma też złodziei. jakkolwiek nie ma kotów, przede wszystkim nie ma złodziei. co prawda nie ma kotów, lecz - hoho! - nie ma też złodziei! always look at the bright side of life, ti rum, ti rum-tea room...

...TEA ROOM

znasz sto procent kontekstów i nie ma mowy o interpretacji - mówi M. równolegle do mojego pisania, a mi z melodii jej słów uciąga się jak mordoklejka trochę zapachu tamtego lata. aż bolą zęby. pochodnie namaszczają noc coraz to pokapując kroplą oleju według swojego niestałego zegara, według chwiejnego płomienia wypływającego z ich czarnych serc. obok pochodni jest w tym zapachu tlący się koniuszek kadzidła, jestem przekonana, że tak właśnie pachnie Samarkanda, do której w końcu - to pewne - wybiorę się naprawdę i sprzedam swoje serce pomiędzy fasolą a łubinem za odrobinę atłasu. nad nimi unosi się mokry szafir wieczoru, osiadający na skroniach i policzkach brokat oczekiwania na nadejście królowej, której błysk każe o poranku odwracać wzrok w kierunku ziemi. w końcu magicy z Czech (dlaczego kocham Czechy - tego przyjdzie mi się dowiedzieć o wiele, wiele później) nalewają nam do chłodnych, białych naczyń czaj. i czaimy się, nie mówimy nic, aromat parzy nam sperlone brokatem powieki, próbujemy spomiędzy płatków kwiatów na powierzchni wyłuskać znaczenia słów przy sąsiednich stolikach. języków jest więcej niż płatków. uśmiechamy się. psyt.

a zatem - dlaczego nie ma kotów w kotłowni?

jest czerwiec. pośród niespokojnych przezsennych gaworzeń topól przy nasypie odzywa się koguci budzik. przegina. piszczą młode sowy. uczą się nie bać, patrząc w mrok. to właśnie jest nasze życie, mówi sowia mama - patrzeć, gdy ciemno, że oko wykol. myślę, że właśnie z tej przyczyny sowy nie mają problemu z wiarą w Boga.

jest czerwiec. pomiędzy czarną trawiną uwijają się jaszczurki i szczurki, które moje koty przyniosą mi na śniadanie o świcie, układając je w równych rządkach na przedprożu mojego balkonu, z którego żadna Julia nigdy się nie wychyli. czy ktoś widział julie wśród martwych jaszczurek?

a zatem - gdzie są koty maliny?
gdzie są koty maliny?
no, gdzie?

2.06.2009

miasta portowe



sopran: krzyki ptaków; basso continuo: szuranie miotły o chodnik; kuplet: przejeżdżający coraz częściej autobus.
Nagle poczułam zapach zielonkawej wody - znów jestem w Hadze o świcie.

Najbardziej marzną mi zawsze uda i koniuszek nosa. Ulice śpią wyciągnięte w stertach śmieci po wczorajszej nocy - od dworca ciągniemy do katedry, potykam się o tory tramwajowe. Jeszcze nie zapomniałam ciepła kołdry, a może nawet pamiętam je coraz lepiej. Jeden z miotlarzy podejdzie za chwilę i, zerkając co chwila na włosy tuż ponad moim czołem(które tego lata wyjątkowo nie zdążyły wypłowieć na słońcu, bo marnie opala się w szklarni), wyzna mi miłość. Będzie miał na imię Cosmos i skórę czekoladową jak Framboise 70% Noir. Tłumaczę mu, że nie mam telefonu. Zapisuje mi numer na skrawku papieru. i jeszcze to imię - Cosmos. Jak to jest, być kochanką wszechświata?

Więc jak to się dzieje, że o poranku w mieście, które przecież za chwilę otworzy okiennice i pójdzie myć zęby nad kanałem, jest się mile widzianym gościem? Ściany przytulają się do twoich wychłodłych skroni, uliczki zawijają się w śniadaniowy rogalik, powietrze kruszy się w palcach jak francuskie ciasto? Jak to jest, że dom Spinozy ma konkretne drzwi, kuszącą złotą klamkę, wysokie okna, wąską wstążkę chodnika tuż przed sobą? Jak to jest zrobione, że równolegle z moim skróconym krokiem co chwila jakiś fragment tego obrazu taje z bezruchu, element pocztówki porusza się i mizdrzy do obiektywu mojego oka?

i nagle gdzieś pośród kół, kierownic, koszyków i dzwonków opartych o stojak znajduję mój rower z dzieciństwa. już wiem.

z pamiętnika adiustatorki

"A zatem nie ma zbawienia poza nieśmiertelnością przemiany materii"

wielu rzeczy nie przemyślałam zbyt dokładnie, trzeba przyznać. przemknęłam po nich opuszkami, głasnęłam je brzegiem pseudoetnosukienki, zahaczyłam warkoczem, nie zagrałam ich mięsiście. Odruchowo robię unik prawym ramieniem - z tamtej strony moje ciało spodziewa się spiczastych, dobrych palców Pani B., która zakrzykując "Magda!" spróbuje mnie doprowadzić do pełnej jedności z rytmem, który wymyka się moim opuszkom - co krok, co kuplet, co akcent.

przemknęłam więc, posyłając im kartki z serdecznymi pozdrowieniami z podróży:

"Najdroższa Gnozo,

nie wyobrażasz sobie, jak tu, skąd ślę Ci drgnienia powieki, skądinąd znane jako mrugnięcia, rozpyszniły się jaśminy. Pogoda jest nadzwyczajna, od półtora tygodnia leje, w każdy poranek wsuwam więc nogi jak w zielone kalosze i idę pomiędzy ich białe kwiaty, strząsam rosę. Serdecznie dziękuję Ci za list, w którym tyle, tyle ciepłych słów; pytasz mnie w nim o plan dalszej podróży, przyznać więc muszę, że nie umiem na tak postawione pytanie odpowiedzieć w tej chwili. Urlop mój zdaje się chwilowo nie mieć końca, niechże tak pozostanie,

Na zawsze Twoja
M."

Czasami na brzegu tekturki umieszczam jakiś zabawny rysunek - czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami, ochłap mięsa, zarys kości biodrowej z torebką stawową, nóż zamiast bandery mojego - jakby nie było - pirackiego statku.

Nie byłam też wierną kochanką, tuż przed świtem uciekłam Heideggerowi z łóżka, gdyż przeraził mnie sen o naszym wspólnie budowanym domu - imaginowałam sobie, że nie ma on ścian, staram się więc zawiesić obrazy mojej Mi na hakach rozpalonego powietrza, które z hukiem spadają w głęboką czeluść, bo nie ma tam również drewnianej podłogi, ani progu, na którym można byłoby usiąść i zapalić świetlistego papierosa, ciesząc się widokiem naszych krzepkich, lokowatych dzieci.

Z Nietzschem zatańczyłam kilka tang - spotykamy się zawsze niby przypadkiem, w zadymionym, ciasnym, ukropnym barze jak w piekielnym tyglu. Przy kontuarze podają nam w kieliszkach ogień, który Frycek nauczył mnie połykać pierwszego wieczoru - zrazu zakochana w nim, gdy ucichła orkiestra zobaczyłam przemykającego od kuchennych drzwi Prometeusza i nie mogłam już pozwolić sobie na kolejnego drinka. Na trzeźwo zaś - musisz przyznać - nie tańczy się z poetami najlepiej. Gdzieś u podstawy kręgosłupa, w najgłębszych mrokach wnętrzności, przy każdym potknięciu rodzi się niepohamowany, czkający śmiech, na który oni reagują uniesieniem podbródka. Ach tak.

Czasem, kiedy wiatr odwróci moje spojrzenie w tym samym, co wszystkich, kierunku, ogarnia mnie jakiś niesmak, rodzaj zgagi, jak po zjedzeniu zbyt gorzkiej czekolady. Niemal słyszę ponad głową otwierające się niebiosa i siedem trąb (zapewne podwójnostroikowych, wiem dobrze, widziałam je na podbrzuszach bazylik), odruchowo uchylam prawe ramię.

"Magdo! Gramy DO klawiatury, DO klawiatury, rozumiesz? No, spróbuj jeszcze raz od repetycji"

Próbuję, Pani Profesor, próbuję.

1.06.2009

wio sennie

wiosna
ona nago
na go

gnamy wio!
sennie oczy usta nos
po wieki

masz taki płaszcz
na deszcz
i mżawkę ławkę trawkę

usia! damy

laski i ich bobaski
w parku saskim

masz takie miękkie
skąd takie miękkie
głowa nam mięknie
w ten deszcz

powiedz mi jeszcz