30.06.2008

łąka na wyłączność

zanim się lato rozpękło w krzyku
nadesłano mi par avion
pusty list, a w załączniku:
kluczy pęk do wylękłych łąk

(a na pałąku, co łukiem nad ługiem
kłaniał się, bąk - kapłan łanów
sączył mi w uszy ostrzeżeń strugę:
rozłąka jest misją kapłanów!)

tam obłąkany obłok nad łąką
wytłumiał nieboskłon skowronkom
by w sufit, gdzie z nocą graniczy firmament
nie tłukły ptaki zazdrosne z obcych planet

(a na pałąku, co łukiem nad ługiem
kłaniał się, bąk - kapłan łanów
sączył mi w uszy ostrzeżeń strugę:
rozłąka jest fatum kapłanów!)

tam niedościgły strzegł mnie szczygieł
błąkając się nad mą głową zbolałą
by obce trzmiele nie wkłuwały igieł
w me napęczniałe, nierozkwitłe ciało

(a na pałąku, co łukiem nad ługiem
kłaniał się, bąk - kapłan łanów
sączył mi w uszy ostrzeżeń strugę:
rozłąka jest klątwą kapłanów!)

gdy lato dojrzało, łez rzeką wezbraną
opłukując mnie chcieli kapłanką ochrzcić
krzyknęłam, wyrwawszy się, choć mnie nie pętano-
że
ŁAKNĘ ŁAKOCI JEGO ŁOKCI!!!

(a na pałąku, co łukiem nad ługiem
kłaniał się, bąk - kapłan łanów
sączył mi w uszy ostrzeżeń strugę:
rozłąka jest misją
rozłąka jest fatum
rozłąka jest klątwą kapłanów!)

29.06.2008

truizm

no, źle

Dzwonisz i pytasz: jak się mam?

Co powinno się odpowiadać na pytania tego typu? Nie zadaje się ich przecież po to, żeby uzyskać jakiekolwiek konkretne informacje. A jednak - zanim zapytasz, kiedy oddam ci książkę - padnie: jak tam? W chwilach słabości, potrzeby zemsty na kimkolwiek (nie udawaj, że ciebie to nie dotyczy) nie mogę oprzeć się pokusie, by odpowiedź sformułować naturalistycznie, pełnymi zdaniami i z emfazą: 

bolą już oczy od patrzenia w przyszłość z zagryzionymi wargami - cóż tam czyha? Układam misternie kosteczki moich zajęć - łudząco równe jak domino, a przecież wiadomo, że nie wszystko będzie jednakowo zajmujące. usos łże. i ssie też.

Z przyzwyczajenia przebieram palcami w powietrzu, po stole, naraz odkrywam z nieposkromioną radochą, że mam długie paznokcie. Mogę coś sobie nimi wydrapać, na przykład na twarzy, jakiś problem. Żebyście lepiej widzieli z daleka, jak się mam, żeby wam zaoszczędzić na pytaniach.

Załatwić milion spraw w milionie miejsc, a w tym w kilku jednocześnie, a połowę na wczoraj. Sięgam więc po telefon: przepraszam za moją tymczasową nieobecność, aktualnie mam oczy utkwione w przyszłość, mogłam lepiej się zorganizować, przyznaję. Gdyby nie imperatyw koherentności podmiotu mogłabym wysłać Mariannę na zwiady gdzieś, gdzie aktualnie mnie zabrakło. Obgryziona skórka przy serdecznym palcu smakuje zadziwiająco, krew ściekająca po dłoni jest jednak po swojemu chłodna i cierpka, jak dobre czerwone wino - powinno być.

No i nie mogę spać. Próbowałam metod z zapalonym światłem, ciepłym mlekiem, herbacianymi torebkami na oczach... próbuję rozmawiać, nadawać i odbierać. Noc moja ma w miarowym tempie tętniące skronie, zamienia się nitką mgły w piosenkę, której nie mogę zapomnieć, a potem podszeptuje obrazy, których nie mogę przecież pamiętać. Nigdy nie miałam umarłego dziecka na rękach.

Przypadkiem trafiam na lekarza - który, co prawda, na UW zajmuje się tylko zwolnieniami z wf, ale może - jak sądzisz - mógłby coś zaradzić? Potrafi weryfikować zwolnienia od w s z y s t k i c h lekarzy - i od psychiatrów, i od ortopedów, od ginekologów także. Czy to nie znaczy przypadkiem, że stoi p o n a d nimi? Wszystkie dyscypliny tak pilnie teraz potrzebne, wiązka medycznych dyskursów pod jednym jedynym nazwiskiem - nomen omen - dr Bakalarski!

Pies i jeżyny poorały moje nogi w długie, regularne redliny - nowe linie papilarne dróg leśnych, a na nich psie podróże - tak bardzo nie-do-zamknięcia w jednej godzinie. Znów powinnam wrócić gdzieś wcześniej, niż wróciłam.
Usiłuję porządkować paradygmat tak, jak kosteczki moich przyszłych zajęć. Buduję więc strukturę, która operuje pewnymi ostrymi, haczącymi pojęciami. Odnalazłam koniec końców termin na określenie nurtu, w którym jestem zanurzona po brodę zuchwale wyciągniętą w stronę zardzewiałego słońca – obok parnasizmu, modernizmu, ekspresjonizmu, impresjonizmu, hgwuizmu, wyróżniamy także: truizm [ang. true – prawda] to niezwykle męczący dla odbiorców nurt obsesyjno-twórczo-badawczy polegający na przytaczaniu tez rzekomo oczywistych i wielokrotnie uargumentowanych po raz wtóry jedynie pod pretekstem powiedzenia czegoś prawdziwego na ich temat.

21.06.2008

re-fleksja














płachta nieba jest sztuką
dobrego materiału
mogę owinąć
podać jak pocałunek słońce
na twardych półmiskach
odlanych z gór
nad milczącą doliną

spójrz

pod dołującym milczeniem
górują twarde
odlane z półmisków
pocałunki jak słońca
w podanie zawinięty
materiał dobra
sztuka jest płachtą nieba

20.06.2008

wy - ja - śnienie

kto przesłonił te księżyce nad głowami, mądrą głowę miał

kocieję irracjonalnie. wyprężam pręgi na plecach - tak bardzo potrzebny mi nowy kręgosłup. nie patrzysz na mnie, gdy powłóczę lewą nogą. nie widzisz, jak bajecznie tańczą mi od tego biodra. lebenstein już mnie namalował kiedyś - idealną. teraz potrzebuję tylko wmazać się w ten obraz, przytknąć plecami do osi - ona mnie rozciągnie na południku. cóż by to było za rozciągnienie! byłabym jak krówka klejąca ci usta, mój panie nieuważny, jak przeciąg w pociągu. z głową w lodach bieguna - odzyskać mogę nasz chłodny racjonalizm, ze stopami w lodach bieguna - utracić mogę pragnienia nieprzystojne - ale mój brzuch... mój brzuch będzie się całował ze słońcem, miły. a to nie wróży ci spokoju.

już nie bój się nocy i ludziom w oczy patrz

zalewasz mnie wrzątkiem - niesłusznie. nie zalewać zielonej herbaty wrzątkiem, bo się nie za-parza. rozwijam ci się liściem na dłoni, wbrew zasadom. nic nie mogę ostatnio zrobić tak, jak należy. strach? nie ma strachu, miły, nie teraz - gdy wrzątek ścieka mi po skórze bladymi kanalikami i wolno opada na ziemię. cofasz stopy. nie mówili ci, że nie ucieka się w takich sytuacjach, panie nieuważny? że właśnie teraz powinieneś być mężczyzną?

uplotę Ci złoty kołacz z moich świetlistych promieni

na nic moje argumenty, że byliśmy tam razem. patrzysz gdzieś poza moje plecy coraz niespokojniej i chyba poruszasz lewą nogą - tak czuję przez materiał mojej zbyt luźnej sukienki, trzęsiesz kolanem. a przecież nie przynoszę ci nic złego. i tobie - tobie też - nic złego wam nie przynoszę. co mogłabym chcieć źle. przechylasz głowę tak, żeby na chwilę zmienić perspektywę - nie wiem, co widzisz z tej strony. grunt, że się coś rusza w tobie, powoli wypełza, porusza twoimi ustami zamkniętymi dotąd aż do pustynnego pęknięcia, czasami - naprawdę - muszę szukać w tobie oazy. byliśmy tam razem, przecież

trzymałeś mnie za rękę.

tą dłonią - którą teraz przeczesujesz włosy. to śmieszne, ale tam też je tak przeczesywałeś, choć przecież były dłuższe.

miałeś tam dłuższe włosy, czarniejsze, grubsze. plotłam ci warkocze długie jak noc - a po nich się ślizgały dzieci - chyba nie nasze, miły, w dół, z krzykiem. To dziwne, że słychać ten krzyk zwielokrotniony jeszcze teraz - musiałbyś przyłożyć tu ucho. no, tu. gdzie.

i jeszcze te dzieci, kiedy się ślizgały w dół, rozrzucały za sobą coś jak pył, wiesz, noworocznych ogni - i ty go łykałeś. umiesz tak szeroko otworzyć usta, no... łykałeś, a od tego włosy twoje rosły w dół, coraz dłuższe, a dzieci mogły jechać dalej. a ja plotłam.

a nawet jeśli, mówi twoje drżące kolano, to co?... nie wiem, miły. może nic.


14.06.2008

sado

Roji

Skwar. Choć na chwilę usiąść. Zamknęłabym oczy i po krzyku - na moment byłoby po krzyku, K. Potem by wróciły słowa rzężące, skrzypiące żwirem pod stopami, tak samo. Ale bądź konsekwentny. Chociaż raz, kurwa, bądź konsekwentny i przyznaj sam, że mówiłeś o chwytaniu chwili? Żeby za bardzo w przyszłość nie wybiegać?

Cień. Czuję, że siedzisz obok. Nie widzę cię przecież, nie słyszę. Nawet ty przestałeś się poruszać - w tym ogrodzie, w którym się trwa tylko. Którędy się tu dostaliśmy? Na powiekach drgają mi plamy słońca, wiatr może porusza drzewami za parkanem. Musi być wiatr, bo czuję falę pozornego chłodu na policzkach, a od spodu do powierzchni żar wypływa. Nikt nam nie mówił. A jednak wstałeś dopiero wtedy, kiedy zbladłam zupełnie, kiedy już nie było innej drogi.

Chashitsu

Wewnątrz zawsze czuję się uspokojona. Granica może być tylko pozorna - zresztą, co może być bardziej pozorne niż granice. Granica może być umowna. Tak jak jesteś umowny ty, jak ja - umowna. Prawdziwy jest tylko skwar i cień. Granica może być nieskończona w swojej znikomości - jakby to --- nie-nieskończona? Może być z bibuły. Śmiałam się, kiedy pytałeś, czy nie przeszkadza mi taka cienka ściana, bo mnie to łaskotało w szyję i policzki - w gardło łaskotało mnie to słowo, świadczące tak bardzo że -
- że się nie zrozumiemy.

Może nigdy nie bałeś się strychów? Nie uciekałeś nocą z lasu, zdyszany? Wiedz, że zewnętrze szanuje wnętrze tak samo, jak wnętrze zewnętrza się boi. Nie ma znaczenia, czy granica jest tylko bibułą, K. Zawsze jest dokąd uciec.

Tokonoma

Odczyńmy rozczarowanie. Nie ma w tym nic, czego dotąd nie było. Może ty jesteś choć trochę inny? A jeśli nawet nie? Jeśli nigdy nie byłeś naprawdę... Może ten skwar, który jest - może on się zmienił? Czy wisi nadal nad źródłem, zaczepiony o rozkwitłą gałąź nad naszymi głowami? Jeśli znajdziesz go w tym samym miejscu, jest szansa, że on się zmienił. Relatywizm zabił w nas zdolność zachwytu, K. Czasami tęsknię do bibuły.

Chanoyu

Są dwa rodzaje automatów do kawy.

Jedne spokojnie przyjmują od Ciebie monetę, przepuszczają przez swoją wąską gardziel, wydalają resztę. Potem dobierają osobne ziarna, jakby ich kształt miał jakieś znaczenie, mielą je powoli i nader hałaśliwie, zwracają na siebie uwagę otoczenia. Coraz więcej osób wokół ciebie oczekuje na kawę, która ma być przecież tylko twoja. Ale wiesz, że rzeczy ważne nie rodzą się w ukryciu. Nie na dłuższą metę. Potem zagotowuje się wrzątek. Tłum wokół się zagęszcza. W końcu automat spokojnie wysącza do twojego kubka odrobinę czarnego, gęstego płynu, którego aromat obezwładnia równie gęsty i czarny tłum - jeśli tylko potrafisz odpowiednio wypić to, co zostało ci dane, jesteś w stanie nim zawładnąć.

Drugie łykają monetę i wypluwają ją z powrotem. Po kilkunastu sekundach beznadziejnej walki podejmują współpracę. Kubek z trzaskiem upada w podstawkę, automat bez namysłu pluje czymś, co po chwili zalewa ci ręce, bo komunikat na ekranie nie zgadza się ze stanem faktycznym. Ludzie wokół z obrzydzeniem odsuwają się od ciebie i automatu. Zapach trójwarstwowej zawartości kubka też ich nie zachęca. Przechylasz go i wiesz, że początkowa gorycz ustąpi na koniec kwaśnej słodyczy - a po chwili zostanie ci już tylko osad na czubku języka.

Ale nie wszystko zależy od automatu, K.

Ja na przykład - niezależnie od kawy - zawsze parzę nią sobie usta

P.S. Automaty do herbaty zaś - nie istnieją.