kto przesłonił te księżyce nad głowami, mądrą głowę miał
kocieję irracjonalnie. wyprężam pręgi na plecach - tak bardzo potrzebny mi nowy kręgosłup. nie patrzysz na mnie, gdy powłóczę lewą nogą. nie widzisz, jak bajecznie tańczą mi od tego biodra. lebenstein już mnie namalował kiedyś - idealną. teraz potrzebuję tylko wmazać się w ten obraz, przytknąć plecami do osi - ona mnie rozciągnie na południku. cóż by to było za rozciągnienie! byłabym jak krówka klejąca ci usta, mój panie nieuważny, jak przeciąg w pociągu. z głową w lodach bieguna - odzyskać mogę nasz chłodny racjonalizm, ze stopami w lodach bieguna - utracić mogę pragnienia nieprzystojne - ale mój brzuch... mój brzuch będzie się całował ze słońcem, miły. a to nie wróży ci spokoju.
już nie bój się nocy i ludziom w oczy patrz
zalewasz mnie wrzątkiem - niesłusznie. nie zalewać zielonej herbaty wrzątkiem, bo się nie za-parza. rozwijam ci się liściem na dłoni, wbrew zasadom. nic nie mogę ostatnio zrobić tak, jak należy. strach? nie ma strachu, miły, nie teraz - gdy wrzątek ścieka mi po skórze bladymi kanalikami i wolno opada na ziemię. cofasz stopy. nie mówili ci, że nie ucieka się w takich sytuacjach, panie nieuważny? że właśnie teraz powinieneś być mężczyzną?
uplotę Ci złoty kołacz z moich świetlistych promieni
na nic moje argumenty, że byliśmy tam razem. patrzysz gdzieś poza moje plecy coraz niespokojniej i chyba poruszasz lewą nogą - tak czuję przez materiał mojej zbyt luźnej sukienki, trzęsiesz kolanem. a przecież nie przynoszę ci nic złego. i tobie - tobie też - nic złego wam nie przynoszę. co mogłabym chcieć źle. przechylasz głowę tak, żeby na chwilę zmienić perspektywę - nie wiem, co widzisz z tej strony. grunt, że się coś rusza w tobie, powoli wypełza, porusza twoimi ustami zamkniętymi dotąd aż do pustynnego pęknięcia, czasami - naprawdę - muszę szukać w tobie oazy. byliśmy tam razem, przecież
trzymałeś mnie za rękę.
tą dłonią - którą teraz przeczesujesz włosy. to śmieszne, ale tam też je tak przeczesywałeś, choć przecież były dłuższe.
miałeś tam dłuższe włosy, czarniejsze, grubsze. plotłam ci warkocze długie jak noc - a po nich się ślizgały dzieci - chyba nie nasze, miły, w dół, z krzykiem. To dziwne, że słychać ten krzyk zwielokrotniony jeszcze teraz - musiałbyś przyłożyć tu ucho. no, tu. gdzie.
i jeszcze te dzieci, kiedy się ślizgały w dół, rozrzucały za sobą coś jak pył, wiesz, noworocznych ogni - i ty go łykałeś. umiesz tak szeroko otworzyć usta, no... łykałeś, a od tego włosy twoje rosły w dół, coraz dłuższe, a dzieci mogły jechać dalej. a ja plotłam.
a nawet jeśli, mówi twoje drżące kolano, to co?... nie wiem, miły. może nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz