28.10.2009

funkcja magiczna

kolejny wagon. video rzucone na boczne ekrany przewija się na podglądzie. dźwięk nadal nie działa, ale graficy dodali kolor. cuda techniki.

opuszki śledzą ścieg druku. nierówny. nagle odtwarzacz przyspiesza, przeskakują klatki, nie słyszę dźwięku

a gdyby tak napisać opowiadanie o gwałcie? taki monolog pudełka, które całe życie obwiesza się i fiokuje, obnosi się ze swoją seksualnością, aż nagle bams, plums i hopsasa, ktoś bierze to, co mu podano, bez pytania. wychodzi przed szereg. nie wciąga ślinki jak reszta. wykorzystuje moment. carpe diem.


ale wszystko napisać tak, że ta seksualność jest do granic, żeby się zastanowić na nowo, do czego prowadzi ta cywilizacja, gdzie tam, ponad głowami, na wielkich zdjęciach nagie, błyszczące ciała, rozchylone wargi, rozwarte uda, a tu, na dole, na padole, nikogo nie wolno dotknąć. a nawet pomyśleć o dotknięciu. 



e, to było już. gry i zabawy. a poza tym - skąd ja wezmę realny opis uczuć gwałconej osoby?



zawijam się szczelniej szalem, bo oto - taśma przewinęła się do końca, silnik rzęzi, że dalej nie ma już nic, a taśma torów napina się na szpuli, przeglądam się w pociemniałym nagle ekranie, za plecami przemyka mi męska postać. patrzy. myślę: doprawdy, ładnie mi w białym, biały biel, śnieg, ścieg, niewinność, wychodzę do przedsionka, biały, biel, śnieg, ścieg, ślub, męska postać stoi obok i kątem oka widzę. męska. postać. w dłoni. trzyma. nabrzmiały. penis. potrząsa. i ściąga skórkę. jest ogromny i sinoróżowy. widzę kątem oka. przechodzeprzez. prze dział, wysiadamnape ron. ser cestuka obca sami dziewczynaprze demnąoglądasienerwowoprzyspieszakro kurzucami porozumiewa wcze

mówisz i masz.

27.10.2009

sekretne życie walizek

jeśli zaś idzie o intymne pożycie nomadów, dementuję pogłoski, jakoby takie istniało. chyba, że w walizkach.

a kiedy już wracam do domu, nie mogę złowić snu, łóżko próbuje trząść i kołysać się na boki, obraz za oknem zrywa się do skoku, chleb z trzaskiem zamienia się w suchy prowiant. podciągam kolana pod brodę, wciskam się pod szafę. o świcie zatrzymam się na peronie. pustym.

22.10.2009

sen z widokiem na okno



przekroczyłam pewną granicę w fotografowaniu: już nie dokumentuję, stwarzam.

brzmi to dumnie, więc głupio, ale tym razem czuję dobitnie, za każdym razem, gdy wyświetlam ten plik: to zdjęcie snu, nie - rzeczywistości.

i zaraz obsiadają mnie jak kumoszki ambiwalentne uczucia, z dwu stron polewają mi do jednego słoika i czekają cierpliwie na moją reakcję. wychylam. zaczyna się.

bo do tej pory próbowałam opisać to, co się dzieje, gdy rzekomo "zasypiam"; z niesmakiem, zresztą, stwierdziłam któregoś dnia, że wszystkie te obrazy są w bezczelnej większości transpozycją widoków sprzed zaśnięcia. miasto, w którym stawiałam pierwsze kroki, ma wprawdzie pogniecioną nieco mapę, ale to jest to miasto. targ leży na północ, nie na wschód od szkoły, park ma co najwyżej siedemset metrów długości, przejście go na skos zajmuje minutę, nie dobę, a w jeziorze nie mieszkają potwory. nie ma tu także wielkiego drewnianego wiaduktu, nie ma wieży w środku pola (jest tylko wieża ciśnień), a do szkoły wchodzi się po zwykłych, nie zaś - po szklanych, schodach. ale to jest to samo miasto.

ale słowa mi nie służyły. prosiłam kolejnych czytelników o opisanie tego, co udało im się zobaczyć, na podstawie mojego przekazu, i to nigdy nie był mój sen. pośrednictwo języka zabija dźwięk.

z drugiej strony - czy fotografii nie stworzono po to, by uwieczniać, mniej lub bardziej stylizując, ale jednak - prawdę? nie są więc moje zdjęcia tym, czym być powinny, są jakąś piekielną hybrydą, nipsemniwydrą, służą czemuś, co się nie mieści w granicach poznania i krytyki. a powinno.


ale budzi się we mnie rechot, przekorna, hultajska duma, że właśnie o totoTO! chodziło, i gdy otwieram ten plik - przed oczami staje mi nie miejsce, w którym postawiłam aparat, ale tamto. jeśli rozumiesz, czym jest tamto. jeśli tam byłeś.



18.10.2009

k.łącza

nie zasiedlam, nie przyzwyczajam (siebie, innych), nie zapuszczam korzeni. generuję tylko k.łącza.

przeniosłam się na stałe w sieć, utożsamiłam się z płochymi portretami delikatnych istnień - natrętnie domagają się identyfikacji ze mną. gdy tylko odniosłam sukces, znalazły sposób, żeby o sobie przypomnieć. poprzednie wcielenia zapragnęły nagle odcinać kupony od nieswojego zwycięstwa, co więcej - od wygranej uwarunkowanej ich właśnie nieobecnością. bezczelność nie zna granic. wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach.

odnalazłam w tym jakąś korzyść - parafując swoim nazwiskiem te portfolia smutku, niekończące się taśmy negatywów, prześwietlonych klisz, zyskałam k.łącze.

niezależnie od tego, ile kilometrów dzieli mnie od tak zwanego "domu", jestem tak zwaną "sobą". spadają na mnie kondygnacje łódzkiej historii? - nie szkodzi; przemraża lubelska tożsamość? - co z tego! wyświetl dostępne sieci bezprzewodowe, avatary z całego świata tylko czekają na kolejną językową arabeskę, dobre duchy z przeszłości wzdychają z ulgą, że nie trzeba dzwonić, i tak wszystko wiadomo. jak dobrze, że tyle się dzieje, jestem taka szczęśliwa.

łącze jest k.: łącze jest ku czemuś, czemu amputowano wszystko, poza inicjałem. odczuwam fantomowy ból po tym, co amputowano. jak pokonać taki ból? wyszukiwarka podpowiada terapię lustrem.

15.10.2009

parkowanie w miejscach do tego nieprzeznaczonych

jest surowo

zabronione rozmawiać z Inną
szybko wymieniać spojrzenia
nie wolno na lepsze
przecież nas związano

i gorsze widzę z wiaduktu
napływowe podszepty o sztukach
wyzwolonych ile tam było
w twoim życiu przede mną

po mnie jakiej doliczyłeś się
łącznej wartości nóg
ich włosów szalików i szyj
i rozmowy przyznam te rozmowy

trapią mnie przyzwyczajenia jakieś
przecież lubiły rodziny kawy rodzaje
filmów gatunki dotyku chociaż raz
gdybym mogła złapać uporczywą
myśl jakie były gdy w nie

zaglądałeś czy zostaniemy
przyjaciółmi przepchnęłabym
z kalendarza w gardło
godzinę o której
zaleca się zapomnieć

12.10.2009

biała dama

jadę. jeśli modlitwa jest czasem wyciszenia, podróże są modlitwą.

gwiazdy, które budują kręgosłup, ustawiają się w coraz to mniejszą ilość konstelacji. jeśli oprzesz gwiazdę północną o brzeg czerwonej kołyski, a stopy umieścisz w metalowej uprzęży, zrozumiesz jedną z niewielu, które mi pozostały. no i nikt obok ciebie nie usiądzie.

wszystko spośród form stałych rozsmuża jak przy zawrotach głowy, każdy przedmiot znaczy się linią bez brzegów, jak skrzydła ćmy znaczą białą ścianę. albo jak biała ściana ociera się o skrzydła ćmy. mój stateczny gwiazdozbiór odbiera honory. kłaniają mu się kolejno smugi pistacjowe, pasma palonej sieny i dymionego siana, wstęgi paryskiego błękitu. wobec nadmiaru czci pozostaje niewzruszony.

zamykam powieki, bo to jakoś nie wypada nawet.

przedział jest pusty i upiornie cichy, zapadam we wnętrze kołyski jak w drewnianą niewyściełaną trumienkę. smugi układają się teraz warstwami jak kolejne epoki gleby, jak następne rozdziały ziemi, światło kluczy w labiryncie grudek i korzonków. dżdżownica toruje mu drogę.

nagle w tej sielskiej pauzie generalnej jakaś wyrwa, jakiś dźwięk się przegryza przez pięciolinię żałobnego marsza pod kloszem, spod którego odessano powietrze. jest jak spóźniony widz wpuszczony skrzypiącymi drzwiami (nici ze stanu skupienia). uchylam wieko powiek. to turla się, osierocona pod sąsiednią kołyską, butelka z powietrzem zamiast treści.

z etykiety odczytuję złote zgłoski: biała dama.

cała czyta dzieciom!

123 => Warszawa Wschodnia, wczesne godziny przedpołudniowe, niedziela

drobne ciało dziewczynki i obfite ciało kobiety zetknięte ramionami siedzą tyłem do kierunku jazdy. dłonie dziewczynki trzymają książkę. oczy dziewczynki śledzą druk. dłonie kobiety odgarniają włosy z czoła dziewczynki, wciskają za ucho. oczy dziewczynki śledzą druk. dłonie kobiety poprawiają kaptur u płaszcza na ciele dziewczynki. oczy dziewczynki śledzą

- I co tak czytasz, co?
- To jest bardzo ciekawa książka, babciu - oczy dziewczynki śledzą druk. dłonie kobiety poprawiają włosy dziewczynki. oczy dziewczynki śledzą druk.

- Ale to tylko do jutra tak czytasz tę książkę. bo od jutra szkoła.
oczy dziewczynki przestają śledzić druk. oczy dziewczynki napotykają oczy kobiety, a potem ześlizgują się na szybę. pada deszcz.

*
Warszawa - Łowicz Głowny, piątek, wczesne godziny popołudniowe.

- a moja jaka!
- a moja za to jaka!
- a za to jaka moja wnuczka jest muzykalna! jak ona śpiewa! jak tańczy! i zapytasz, kto to tak śpiewa, wnuniu, a ona wie, że to Doda tak śpiewa.
- nono! a jaka moja!
- jaka?
- ostatnio mówi do mnie: babciu, ja się z nią bawić nie pójdę, bo ona mnie uderzyła.
- hoho, jaka...
- ja to widziałam. tamta ją uderzyła, a moja jej oddała.
- taka mała, a już tyle rozumie!

9.10.2009

111, 9:34(=>smocza)

wsiadam w sam środek rozmowy. wygląda na to, że ta sytuacja trwa już dobre dwa przystanki.

- A jak on ma na imię? - pyta on
- Miękki. Bo jest bardzo miękki - odpowiada ona, dotykając łapy na dowód i przytulając twarz do jego karku
- A może nazwałabyś go Wojtuś? - przymila się - On mi wygląda na Wojtusia. Wojtuś, choć do mnie na chwilę

chwila namysłu

- Dobrze, może być Kasia
- To może raczej Metard (Bóg mi świadkiem, jak bardzo chciałabym opisać sposób, w jaki to "t" u niego zabrzmiało, było jak papierowy lampion w chińskiej świątyni, który, poruszony wiatrem, otarł się o RT, ścianę ze zbitego lustra) to takie brudne imię.

(przyznaję, że może tam raczej było "trudne", ale zostawiam "brudne", przecież mam prawo niedosłyszeć o tej porze)

1.10.2009

doroczne zmywanie szkieł

Ale nie o tym chciałam wczoraj pisać.

Siadam pod pomnikiem Alexandra, bo gdy zajmuję miejsce opuszczone przez jego Uwagę, czuję przypływ niezrozumiałej energii, która pcha mnie do robienia całkowicie niesystemowych, nieodpowiedzialnych, to-nie-wypada rzeczy, które wychodzą mi, przewrotnie, na dobre. Na bardzo dobre.

Mogłabym uknuć spisek treści na temat poety, który zgubił swoje natchnienie i błądzi po mieście, majacząc z rozpaczy. W końcu, zrezygnowany, zagłodzony, wynędzniały, rzuca się na pierwszą lepszą robotę i oto –

jest

ale mogłoby to nie być wcale o natchnieniu. Mogłaby to być rzecz o matce, której zaginął syn. Dopóki się domaga od losu, dopóki robi wszystko to, czego spodziewalibyśmy się po matce, której zaginął syn, nic się nie dzieje. Ale w chwili totalnego zwątpienia wykorzystuje falę, która nadchodzi, kładzie się na niej – może nie ufnie, ale przynajmniej – bezwiednie, a fala ją unosi tuż pod keję, gdzie on leży zapity po nocy w portowym barze.

albo mogłoby to być o dzieciaku, który zgubił ołówek.

albo o Tobie, kiedy mnie zawieruszyłeś wśród partytur, pachnideł i szalików.

wszystko jedno. W gruncie rzeczy chodzi bowiem o to, że kiedy zmywałam sto pięćdziesiąt siedem kieliszków okraszona światłem neonu Kasablanka, a potem rozlewałam wino do stu pięćdziesięciu siedmiu kieliszków ochlapana różem neonu Kasablanka, a potem zmywałam sto pięćdziesiąt siedem kieliszków pod jazgotem neonu Kasablanka, zrozumiałam, dlaczego w którymś momencie w moim życiu urwała się tradycja Dorocznego Zmywania Szkła, w którym dokładnie momencie to się stało oraz co z tego wynika.

Przepis na Doroczne Zmywanie Szkła

ustawić dwie wielkie balie wypełnione w 2/3 wodą. pierwsza z prawej powinna być ciepła. pierwsza z lewej zimna. kolor balii nie ma znaczenia. do pierwszej balii z prawej dodajemy płynu do mycia naczyń, rozprowadzamy w wodzie dwukrotnym machnięciem ręki z lewej do prawej. za pierwszą balią z prawej strony rozkładamy na stole świeżo wyprane, pachnące proszkiem jak krochmalem ścierki do naczyń, dwie do trzech, w zależności od ilości naczyń. Należy przygotować większą ilość ścierek na zmianę.

szkło wyciągamy z kredensu i partiami układamy w balii z ciepłą wodą. słuchamy jak szkło ociera się o siebie, wydając cichutki pobrzęk przy każdym bujnięciu wody spowodowanym ruchem ręki świętujących. przecieramy gąbką. dokładnie. prawą ręką umyty przedmiot przekładamy do balii z zimną wodą, gdzie rzeczy układają się w warstwy. płukać należy pojedynczo, dokładnie. wyjmujemy z balii prawą ręką i ustawiamy na ścierkach – od najmniejszych do największych, seriami, kompletami. czekamy, aż szkło obcieknie, i ustawiamy je na półkach.

zaleca się jednoczesne wkładanie do balii z ciepłą wodą przedmiotów tej samej wielkości oraz o tej samej grubości szkła – kieliszki z kieliszkami, osobno do wina, osobno do wódki, osobno do szampana. osobno karafki.
przed ponownym ustawieniem szkła półki przetrzeć mokrą szmatką.

rzeczy potrzebne:

odrobina płynu do mycia naczyń
jedna balia z wodą ciepłą
jedna balia z wodą zimną
ścierki kuchenne minimum trzy, optymalnie sześć
kredens
stół
ojciec