Znów wiatr zmian.
Nakręcam zegarek, nie patrząc na cyfry. Zależy mi tylko na tykaniu; tykaniu, aż się obudzę; tykaniu, żeby zagłuszyć wycie.
Mieszkamy w domu, którego nikt nie wybudował i którego nikt nie odziedziczył; Jesteśmy tu na równo-nierównych prawach: równych, bo wszyscy z tej samej przyczyny, nierównych, bo przyczyną jest mój gust - wybredny - w kwestii ludzi; dom stoi pośrodku polany układającej się językiem w dół lasu. Na horyzoncie pienią się góry i wiadomo, że stamtąd właśnie wieje wieje wieje.
Wracamy z ogromnych zakupów i bardzo żałuję, że zapomniałam o latawcu.
- Zapomniałam o latawcu - mówię do ciebie. - Czy nie szkoda byłoby - kokietuję - taki wiatr zmarnować?
Kobiety zabierają się więc do pracy, uwijają się, łokciują się w kuchni, wyrabiają podroby na latawiec.
- Z mięsa - powątpiewam - latawiec nie pofrunie.
Idę do Ciebie jeszcze raz jak do wyroczni, to bezczelne, ale mówię:
- No weź.
Po czym zasypiam, zasypiam beztrosko i bezwiednie, jak najedzony osesek. Zdaje się, że rolą moją w tym świecie jest najadać się i wymagać. Cóż za uwsteczniająca dla ego pozycja.
Patrzę na zegarek z przerażeniem, ale ćś, ale spokojnie, ale jeszcze nie zaszło słońce. Za oknem, za które wyglądam, śmigają w ustalonej częstości rozpoznawane przeze mnie pary trzewików. Zbudowaliście.
Zbudowaliście latawiec, który nie powiewał na wietrze, ale napędzał machinę tuż nad naszym domem - karuzelę huśtawek, lin, trapezów; a wszystko z precyzyjną dokładnością. I wasze miny poważne, jak przystało na eksperyment. Marie Curie testują dzieciństwo. Wynik pozytywny. Margines błędu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz