20.12.2009

paczka Marianny

zima. znów na jakiś - nie czas nawet, bo czas musiałby się odmierzać... znów spłynęłam na dno filiżanki. nad złotą obrączką ucha zmierzch purpurowieje przez sen, płytkimi oddechami kaleczy sine usta. spopielone żyłki pompują leniwie truciznę w zdrobniałych dawkach - jednostajnie szorujące podbrzuszem o podłoże słodkie komórki fałszu.

wnucam w ten pejzaż efemeryczne zdania, puste koryta znaków, nanizuję na obumarłe pukle połyskujące guziki dźwięków bez tonacji i klucza. od głównego dendrytu odklejają się włókna ścięgien, parcieją ściągacze mięśni. kręgi rozsypują się błyskotliwie po zimnych kafelkach przeciągu od okna do drzwi. kot zagania je do kąta prychnięciem łapy.

czasem spoza tych szklanych odprysków słychać jakby stukanie kołatką, ale nie po to przecież wynaleziono zimę, by otwierać niezapowiedzianym okolicznościom.

ktoś wsuwa pomiędzy tu a teraz kopertę z błękitnym haftem znaczków.

"Mal,

Moskwa zaczarowała mnie na dłużej, niż planowałam. Tyle tu historii do pozwiązywania w warkocze, sama, jak sądzę, zrozumiesz i wybaczysz. Życzę Ci najweselszych świąt, jakie tylko można.

Twoja
Marianna

P.S. Ale, ale - zapomniałabym o najważniejszym. Młody, twierdzą tu, że zdolny, ale jak znam życie, ocenisz go trafniej sama - musi się gdzieś zatrzymać na ten czas, mam nadzieję, że się polubicie..."

kot posyła mi od drzwi spojrzenie pełne pogardy. w progu obok niego układa się skórzana walizka. obok walizki - para butów, białych i miękkich od śniegu.

- Piotruś.
- Malina.

Brak komentarzy: