7.08.2010

circles

ilekroć mojemu ciału przyśni się, że nie śni samo, śni o tym drugim, oddzielonym od jedności granicą niepewnego oddechu, że jest dobrem. ale ponieważ słowa są w stanie udowodnić swą demokratyczną równość jedynie wtedy, gdy mają dwuwymiarową płaszczyznę porównania, dobro zawieszone w trójwymiarowym półmroku staje się zaledwie małym, zakompleksionym stworzeniem. nie ma odwagi przyśnić się nagie. musi się najpierw przebrać. podszyć. zgaś.

śni mi się cukiernią ze lśniącym blatem. śni mi się parkiem spętanym babim latem. śni się skośnym promieniem słonecznym liżącym pucharek podwieczorku, podwodnym miastem zamiast miasta, które utonęło, otwartym oknem, przez które wpada trwałość, dobą, która zjada własny ogon. godziną, która zemdlała. zegarkiem, który zasnął na posterunku i przyśnił, że trwa.

jestem tym perpetuum mobile, które wiecznie krąży po orbicie dzięki nieustannym zmianom środka ciężkości. w aktualnym centrum równowagi mam oczy zamknięte. wyrazy wyprowadziły się na przedmieścia i codziennie dojeżdżają do pracy wiele kilometrów.

ale raz w ciągu doby udaje im się dopaść biurka - cukiernia zamyka się z hukiem, zegarek chrapnięciem przewraca się na drugi bok, a z czubka mojej głowy na krótką chwilę unosi się jedno ze stu zardzewiałych, sennych ramion. na chmurze nieco powyżej odbija swą koślawą podstawę, a na niej wypukłe znamię w kształcie litery

m

1 komentarz:

Ivo Serenthà pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.