6.06.2011

muzeum - preludium

Tylko jak to zacząć?

- Pisz: "Od powrotu Marianny nic nie jest takie, jak dawniej" - zwykle dobrą dykcję blokuje jej teraz guma do żucia. Znam smak tej gumy, ale nie umiem go opisać. Jak można się domyślać, w tej scenie Marianna piłuje również paznokcie, ma pomalowane na czerwono, wydęte w nielicznych przestojach w żuciu, usta. Jest choleryczką. Żucie, jak wcześniej palenie, bazgranie po kartce, stukanie w blat, klapanie drewniakiem pod stołem, zawijanie włosów na palec - jest wyrazem niezadowolenia, że świat kręci się tak wolno. Zawsze wypatruje tego wieczoru, jutra, lata - popycha z mozołem wskazówki do przodu. Może dlatego w miejscu jej ciała na zdjęciach pojawiał się tylko zamazany kształt. Ostrą fotografię zrobię jej dopiero po śmierci.

- To jest przestarzała konwencja, Manieczko. Poza tym nie pasuje do sytuacji, bo to po wyjeździe kogoś "nic nie jest takie, jak dawniej", nie po powrocie. Ain't no sunshine when she's gone.

Pilnik zatrzymał się na chwilę, jak smyczek na znak niezadowolonego dyrygenta, Marianna uniosła w górę głowę, wypuściła ciężko powietrze, tworząc nierównomierny różowy balon wielkości jabłka. W końcu pękł. Wzruszyła ramionami i odkręciła lakier.

- Ja zawsze sobie odpowiadam na pytanie, co chcę napisać, a potem piszę to. Proste. Ostatnio na przykład znów przyśniło mi się muzeum...

- Muzeum.

- Muzeum. Ilekroć mi się przyśni, krzyczę: to ono, to ono, znów jestem w muzeum, już od podjazdu, od ogrodu, od wejścia drę się: WRÓCIŁAAAAAM, WRÓCIŁAAAAAAM! I rzucam się do kolejnych skrytek, schowków, komódek, wiem, że noc jest bardzo krótka i zaraz się obudzę, nawet nie ze względu na to, że muszę, ale obudzę się, bo mój mózg uzna, że już się wyspał, że już mu wystarczy, a ja dopiero zobaczyłam piwnice! Któregoś razu zdążyłam tylko wejść do błękitnego ogrodu.

- Ogrodu.

- Ogrodu. Zamykam oczy. Widzę podjazd, ten bielejący budynek po prawej, kątem oka rabatki, wiesz, zaskakuje coś tam w głowie: muzeum! Muzeum! Teraaaaaz, chcę się drzeć, ale zwodzi mnie ogród z prawej strony, od pola. Jest kruszejący, migotliwy, powietrze nasycone kolorem, więc jest widoczne. składa się z kryształków światła, z łyków kolorów. Więc w pierwszej chwili zdaje się, że stoisz przed obrazem, ale dajesz krok do przodu i okazuje się, że to jest jak jakiś pieprzony holograf.

- Hologram.

- W każdym razie wchodzisz w ten obraz, w to inne światło. I trawa jest mniej więcej do kolan, ale kołysze się wolniej niż wszystko dookoła, jakieś pięć razy wolniej, jest błękitna, jak i to powietrze, miodowo - błękitno - szare, jak gdyby to drzewa przesiewały światło, ale to nie drzewa, drzew w tym powietrzu nie ma.

- Dziwne.

- Dziwne, nie? Niebieskie pastwisko. No więc dziś znów śniło mi się muzeum, ale zupełnie inaczej.

Brak komentarzy: