12.09.2007

stroicielka

Podobno przybyła tu z Bardzo Daleka. Dziś, kiedy mija piętnasta jesień od tego dnia, kiedy spotkałam ją po raz pierwszy w miasteczku, nie jestem w stanie określić położenia tego tajemniczego miejsca ani odrobinę lepiej, niż byłam wtedy. Wiem tylko, że w Bardzo Daleku musiało wydarzyć się coś bardzo złego, skoro zdecydowała się opuścić to miejsce dla naszej doliny. Oprócz dorocznego Święta Lampionów nie działo się tu nigdy nic ciekawego. Przynajmniej nic wystarczająco ciekawego, aby zainteresowało to kogoś z Bardzo Daleka.

Zapytana o to przez miejscową gazetę powiedziała, że była już bardzo wysoko w górach, gdy usłyszała muzykę płynącą do niej z doliny (według mnie musiała to być po prostu próba do tradycyjnej już potańcówki w trakcie Święta Lampionów) i zdecydowała się zawrócić z drogi. Jeśli zapytasz mnie, czy w to wierzę... nie wierzę. Nasi muzycy nigdy nie byli tak dobrzy, żeby zwabić do doliny choć zagubioną sarnę, a co dopiero kogoś z Bardzo Daleka... Swoją drogą, byli też na tyle dobrzy, że nikt, kto urodził się w dolinie nie wyobrażał sobie żyć poza nią i zostawał tu na zawsze. Jeśli chodzi o mnie zaś- ja wręcz umieram ze strachu przed myślą o podróży. 15 września czekałaby mnie poza doliną pewna śmierć. Ta noc jest właśnie Świętem Lampionów.

Szybko w dolinie rozeszła się wieść, że nowoprzybyła jest stroicielką. Całe dnie stała pod domem, w którym muzykanci przygotowywali się do tańców i słuchała, nie odpowiadając na żadne pytania aż do momentu, kiedy próba dobiegła końca- wtedy stawała się na powrót normalną kobietą, skorą do pomocy, miłą dla ludzi. Otwierała szerzej oczy i nabierała rumieńców. Wszyscy muzykanci zaś, na początku tylko oni, z czasem zaś wszyscy mieszkańcy wioski, przychodzili do niej przed próbą, by nastroiła im instrumenty. Zapytacie- czyż nie było wcześniej stroicieli instrumentów w tak wielkiej orkiestrze? Owszem, byli stroiciele! Jeden nawet miał słuch absolutny i stroił wszystkie instrumenty bez podawania zasadniczego tonu, stroił idealnie!

Ale około tygodnia po jej nadejściu, kiedy kolejny raz wystawała cały dzień pod domem muzykantów, poprosiła, by dać jej skrzypce. Chłopcy- jak to chłopcy- trochę dla śmiechu, trochę z ciekawości, dali jej instrument, wcisnęli w rękę smyczek, zakrzyknęli- no, dalej, panna! w końcu to odpowiednie zadanie dla panien- stroić! Jeśli nie siebie, to chociaż instrumenta! Jeden drugiego klepał po plecach i szczypał w kolano, tacy byli dumni z żartu. Ona w tym momencie poluzowała struny, postukała kołeczki i zaczęła naciągać- powoli, nigdzie się nie spiesząc, z zamkniętymi oczami. Chłopcom z kapeli było coraz mniej do śmiechu, a coraz głodniej do domu, rozpachniały im się domowe smakołyki i niejednemu grało w kiszkach. A ona jak kamień. Kiedy skończyła, oddała skrzypce właścicielowi, prosząc go, żeby zagrał tę samą melodię, którą ćwiczyli przed chwilą. Niech mnie dunder świśnie, jeśli kłamię stwierdzając, że widziałam, jak ocierali łzy ukradkiem, tak im się zrobiło, hultajom, rzewno.

Od tego dnia pod jej domem wciąż ktoś wystawał i czekał na strojenie- obojętnie, czy stało się po kolana w złotych liściach, białym śniegu, czy w różanych pąkach. Umiała nastroić każdy instrument, począwszy od źdźbła trawki, przez oboje, fagoty i pasterskie fleciki, po trzcinki znad stawu. Święto Lampionów tamtego roku przeszło zaś do historii, bo na dźwięk orkiestry z gór zaczęły schodzić obce stworzenia, ktoś nawet podobno widział w tym tłumie jednorożca, ale ja to przypisuję bardziej talentowi naszego dolinowego winiarza, niż zdolnościom stroicielki.

Tej niezwykłej nocy rozmawiałam z nią po raz pierwszy.

Nie było mi łatwo. Ty też nie czułbyś się dobrze pośród samych muzykantów, gdybyś sam nie grał na niczym, począwszy od fagotu, na polnej trawce skończywszy. Przysłuchiwałam się, stojąc na brzegu jeziora, po którym jak co roku pływały setki lampionów. Nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła.

- Umiem też stroić miny...- szepnęła mi na ucho i zaraz potem już jej nie widziałam obok, ale gdzieś tam, w roześmianym tłumie na prowizorycznej scenie skleconej z desek.

Następnego ranka przyszłam do niej, aby nauczyć się pierwszej miny. Z zadowoleniem stwierdziłam, że każda następna mina czyniła mnie coraz znaczniejszą w dolinie, coraz więcej ludzi zauważało mnie, gdy mijaliśmy się tłumnie na ulicach, coraz więcej przyjaciółek dzwoniło z propozycją wizyty.

Pewnego dnia udało mi się ją upić porzeczkowym winem, przyniesionym niby to w podzięce, i wyciągnęłam od niej jej największe minowe tajemnice. Tego samego wieczoru wystroiłam minę tak złowrogą, że wszyscy mieszkańcy doliny, nie wyłączając samej stroicielki, uciekli w góry. Nareszcie miałam całą dolinę tylko dla siebie, partnerów do tańca w Święto Lampionów- tylko dla siebie...

Minęło już piętnaście jesieni, odkąd po raz pierwszy ujrzałam ją w miasteczku. Czternaście z nich musiało obyć się bez Święta Lampionów, bo nie ma już komu świętować go razem ze mną. Co dzień ćwiczę najlepsze ze swoich min, błagając, by wrócili.

Brak komentarzy: