28.09.2007

święty Tomasz od mostów





















Tomasz- mówiłaś o nim- nie jest jak inni.
Tomasz- tu nabierałaś głębiej powietrza- jest... poetą.

Zanim dobry los pozwolił mi spotkać Tomasza, wiedziałam już wystarczająco wiele, by stracić dla niego resztki nieodurzonej bieszczadzkim powietrzem świadomości. Tomasz ma oczy jak niebo/ Tomasz pachnie wiatrem/ Tomasz zahacza głową o chmury/ Tomasz ma ciężkie życie, ale się nie poddaje/ Tomasz pisze wiersze.

Zobaczyłam go na dworcu, razem z nową kobietą, utrzymaną w tonacji dojrzałej moreli. Nienawidzę moreli.

Potem zdarzyło się, że zostaliśmy sami- w głuchym lesie ktoś przed nami zniknął, ktoś za nami ciągnął się markotnie. Szliśmy krok w krok, dudniąc na drewnianym moście, przerzuconym nad chwilowo nieobecną rzeką. Śmiał się. Gdzieś pomiędzy trzecim a czwartym przęsłem powiedział mi, zachodząc mi raptownie drogę- Piosenki Nosowskiej są jak most! Łączą ludzi z dwóch brzegów- mnie i Ciebie, na przykład. Bo w każdym człowieku jest jakieś ogniwo podobne do ogniw w innych ludziach, stąd tak łatwo o porozumienie!

Święty Tomasz od mostów nie widział więc głębszego pokrewieństwa pomiędzy nami. Nie wiem, skąd we mnie tyle znalazło się siły i słabości, żeby nie zacząć go przekonywać.

O ile lepszym jestem wspornikiem mostów od tamtego dnia- czy może bardziej spróchniałym? Przed lustrem stroję do siebie minę i widzę dziadka, który z zawziętością medalisty olimpijskiego łoi mi skórę rózgą z płaczącej wierzby. Jeden ruch mięśni i już jestem dziadkiem- wierzbą- płaczącym nad własną impulsywnością, nad zamiłowaniem do porządku, nad samym sobą. Jeden ruch i widzę kłamstwo, czające się na ofiarę, jeden ruch- i już jest duma i sianie postrachu, jeden ruch i jestem to boginią, to potworem, boginią, potworem...

Wszyscy moi przodkowie i potomkowie, którzy przechadzacie się po mnie jak po moście w ciepłą, wakacyjną noc, gdy w mieście trwa sobótka- podajcie mi dłonie. Razem zawsze raźniej schodzić w dół.

Brak komentarzy: