5.02.2008

Inga wychodzi na spacer

rozpadało się. można było mieć jeszcze chwilę temu nadzieję, że przestanie, ale uderzające o brezent parasoli krople stawały się coraz cięższe. Oczywiście- jeśli się miało parasol. Szelest foliowych płacht ponad głowami uwijających się kramikarzy usiłował przekrzyczeć chlust całych już chyba wiader wychylanych z nieba. Z tego dziwacznego sporu o pierwszeństwo wykluł się jazgot niesamowity, zagłuszający zarówno rozmowy do niedawna spacerujących, jak i niecenzuralne okrzyki sprzedawców. Nasiąkające coraz bardziej migotliwe bluzki, spodnie z ćwiekami i nawet skórzane rękawiczki we wszystkich odcieniach zdawały się mnożyć jak grzyby, wciąż wymykały się spod nakrycia. wiatr pomagał.

ogromny pies, przypominający teraz bardziej nienaturalnych rozmiarów mop niż żywe stworzenie, postanowił zatrzymać się na krótkotrwały zabieg trzepania futra dokładnie pod nogami Ingi. Właścicielka, ciągniona przez mop na gustownej czerwonej smyczy rzuciła się przepraszać, ale Inga nie słyszała z tego ani słowa. Prawdę mówiąc, pies zajął jej uwagę na tyle jedynie, by wybrała najkrótszą drogę ominięcia go. Potem ruszyła przed siebie. Właścicielka mopa oburzona takim poziomem ignorancji, choć jeszcze przed chwilą gotowa była w geście pojednania zamienić się z Ingą kostiumami - teraz rzuciła za nią garść inwektyw i odeszła w swoim kierunku. Oto wdzięczność za próbę bezkonfliktowego wybrnięcia z trudnej sytuacji - mogłaby teraz pomyśleć Inga i roześmiać się, albo zasmucić - cokolwiek.

Mijane wystawy i stragany migotały po obu brzegach jej pola widzenia, rozszarpując poszarzałą jezdnię z chodnikiem na barwne, mokre strzępy. Czy dałoby się je jeszcze pozszywać w efektowną suknię? Na obwódki rękawów można by odciąć skrawek siniejącego ponad ulicą nieba, pasowałoby do oczu. Odcinające się od chmur artretyczne gałęzie mogłyby posłużyć za rzucik- element niepokoju na lewym skosie. Materiału starczy pewnie na bardzo szeroki klosz spódnicy, spadając z góry można by zakryć nią połowę świata, zabawić się w noc. Móc ugasić wszystkie światła mocą swojego tylko upadku, nawet z niewysoka!

Inga odrzuciła głowę do tyłu, trochę z rozkosznej pokusy tego egoizmu, trochę z ciekawości, czy deszcz spada na tyle na wolno, by mogła dostrzec poszczególne krople i zamrozić je oddechem. Włosy przykleiły się jej do szyi, wyznaczając ścieżki okręcającemu się wokół niej deszczowi. Na pewno tak mu łatwiej spływać w dół. Ile to musi kosztować wysiłku - owinąć sobą wszystko dookoła, wniknąć w każdą skrzętnie ukrywaną tajemnicę, każdą niedostrzegalną warstwę złożonych zjawisk. Jak długo przedtem trzeba się kumulować w sobie, unosić ponad wszystkimi, naburmuszać, kondensować --- a potem zebrać na odwagę i trach!w najmniej oczekiwanym momencie rozerwać się na tysiące części i opaść... a wszystko tylko po to, by poznać człowieka głębiej. Trzeba to w końcu docenić! Nie chować się po bramach, pod parasolem, w ciepłych kawiarniach! Inga z impetem wskoczyła nawet w sam środek kałuży, by dopełnić dzieła. I zapewne poszłaby dalej przed siebie, kto wie, dokąd, gdyby kałuża nie postanowiła zatrzymać jej w sobie.

W szamotaninie Inga straciła lewy pantofel i patrząc na niego, jak powoli zanurza się w błocie, doznała niemiłego uczucia, że zdarza jej się to nie pierwszy raz - ale nie wie, czy na pewno drugi, a jeśli drugi, to kiedy wydarzył się pierwszy i dlaczego dotąd o tym sobie nie przypomniała? Próbowała na wszelkie sposoby odszukać w pamięci ten moment, ale natarczywie powracało tylko jakieś przedstawienie Snu Nocy Letniej - widziała Puka w końcowej scenie, wijącego się dziwnie na tle wznoszących się reflektorów... ale skąd akurat ten pantofel? Oprócz Puka Inga pamiętała tylko jakiś odcień nieznanej jej dzisiaj radości, jakąś absurdalność pokroju utkwionego w błocie pantofla... i ulicę Freta. Nic chyba jeszcze wtedy nie rozumiejąc, po prostu wyciągnęła but z kałuży i ledwo wcisnąwszy w niego stopę, pobiegła w przeciwnym kierunku.

Brak komentarzy: