10.02.2008

Krzysztof W. znajduje klucz

Nie pamiętał tej drogi dobrze. Tymczasowo musiał zaufać prowadzącej go ścieżce, która wiła się samotnie pomiędzy wysokimi i gęstymi zaroślami. Szybki spadek, wolne podejście, długi skręt w lewo, strome podejście, szeroki skręt w prawo, znów w górę, potem w dół... Kiedy po kilkunastu minutach Krzysztof przystanął, by złapać oddech, nie potrafił już określić, w którym kierunku jest stacja. Nie wiedział też, jak wysoko udało mu się wdrapać. Prawie podjął już decyzję, by zawrócić- nie tyle zmęczony, co zawiedziony niespełnieniem swoich oczekiwań, gdy ścieżka wyprowadziła go na utwardzoną drogę w nieco bardziej otwartej przestrzeni. Widział znaczną część nieba. Chmurzyło się.

W wiosce zbyt dużo się zmieniło od czasu, kiedy wyjeżdżał z niej po raz ostatni. Nie mógł teraz bez cienia wątpliwości powiedzieć- tak, to tu! i z czystą radością, w półpodskokach, przemierzyć odległość dzielącą go od tamtego domu. Zagubił mu się on zupełnie pośród nowych, kolorowych budynków, wypielęgnowanych ogródków pieczołowicie odgrodzonych od siebie nawzajem, asfaltowych ścieżek, których dawniej tu nie było. Musiały powstać jak odnogi rzeki zbyt obficie zasilonej wodą z topniejącego lodowca- chaotyczne, nierówne, poszarpane. Każde z tych odnóży miało swoją nazwę, obcą, gryzącą go w uszy, zacierającą jeszcze bardziej obraz tak jeszcze przed chwilą wyraźny... Roześmiał się na swój dziecinny odruch- odwrócenia się w stronę lasu. Jeśli wejdzie się ponownie do pokoju, z którego przyszliśmy, na pewno przypomni się rzecz, po którą się weszło... Zamknął oczy i próbował przez chwilę iść w ten sposób, kierując się tylko układem ulic, który miał przed oczami. O mało nie wpadł pod nadjeżdżający samochód.

Krążył. Czasem uszedł już dość daleko, prawie pewien, że trafił na właściwą drogę. Nic z tego. Niezamierzenie wracał wciąż do głównej ulicy, przy której stał maleńki drewniany kościółek i sklep oblepiony kolorowymi szyldami. I był jeszcze bar, do którego wszedł ostatecznie zrezygnowany, by zamówić kufel piwa. Albo ze dwa. Raczej dwa.

Starsza kobieta stojąca za barem przyglądała mu się uważnie i na mgnienie oka spotkali się wzrokiem, kiedy Krzysztof, osowiały jeszcze bardziej od puchnącej mu w ustach piany, podniósł wreszcie głowę znad stołu. Zaczął wątpić, czy przez przypadek nie pomylił miejscowości. Mógł przecież być tu kiedyś, może nawet z nią, na jednej z tych niekończących się wycieczek, czy... jak ona to nazywała... wypraw. Nie, jakoś inaczej. W każdym razie- mogła przecież mieszkać w zupełnie innej wsi, a pamięć po prostu płata mu figla. Bardziej niż możliwe.

Spojrzawszy ponownie na barmankę jeszcze raz spotkał się z nią oczami, ale znów tylko na chwilę. Poczuł się obserwowany i nieswój, wyszedł więc na zewnątrz. Wyciągnął papierosy.
- Daj Pan zapalić... - mruknął siedzący pod płotem chłopak, najwyżej czternastoletni- no przecież nie za darmo. Opowiem Panu straszną historię o naszym kościele. Prawdziwą.
Wyciągnął paczkę w stronę chłopaka, który błyskawicznie zerwał się z ziemi. Krzysztof ledwie zdążył cofnąć rękę.
- Najpierw opowiedz.

Nie bez trudu, bo od zakrystii, dostali się do wnętrza pogrążonego w ciemnościach i przepełnionego wonią butwiejącego drewna. Burzowe chmury zbierające się na zewnątrz kościoła zasłaniały resztki słabego światła. Mimo to, zanim chłopiec zaczął opowiadać - pozostawił sobie bowiem chwilę na wprowadzenie gościa w odpowiedni nastrój - Krzysztof dostrzegł obraz z lewej strony ołtarza z wizerunkiem jakiejś świętej i rozpoznał w nim jej pracę.

- Tamten obraz... - powiedział czując, że zasycha mu w gardle.
- No, tamten... Pan zna tę historię? - chłopak był widocznie rozczarowany.
- Nie, to znaczy nie wiem, ale kto go namalował? To znaczy, wiem, kto, tylko- gdzie ona mieszka?
- Już nie mieszka tutaj. Wyprowadziła się - mruknął chłopak, podchodząc bliżej do obrazu i wkładając ręce do kieszeni - Ale dom nadal stoi pusty. Mogę Pana zaprowadzić.

Poszli więc szybko, krok w krok, co leżało w naturze chłopaka, natomiast natura Krzysztofa dopiero sobie tę umiejętność przypominała. Źle poszedł na początku- trzeba było przy szosie skręcić w lewo, potem długo, długo nic, potem...

Gdy otworzą miasta wrota,
trzymaj się lewego płota,
potem- co by się nie działo,
błota przebrnąć musisz cało...
potem w wysokiej leszczynie
znajdziesz drogę ku...

Ułożyła na tę drogę wierszyk, bo sam nigdy nie pamiętał.

Kiedy dotarli pod furtkę, Krzysztof wcisnął swojemu przewodnikowi całą paczkę papierosów w rękę i odprawił go. Chłopak próbował coś jeszcze powiedzieć, ale Krzysztof machnął ręką, by go uciszyć. Nacisnął klamkę, ugięła się ze zgrzytem. Ani drgnęła.
- Nie ma jej, mówię panu. Nikt tu nie przyjeżdża od lat. Ej! Proszę pana! - gówniarz szarpnął go nawet za rękaw - Wariat...

Krzysztof długo przyglądał się domowi spod bramy. W końcu uwierzył, że może mieć jakiś klucz, który by pasował. W końcu to są typowe zamki... może? Wyciągał kolejno większe, mniejsze, mniej i bardziej zardzewiałe z tylnej kieszeni swojej teczki. Jeden z nich, przewiązany strzępkiem błękitnego kordonka, po chwilowym oporze wpadł do środka zamka. Krzysztof tak bardzo to ucieszyło, że nawet chciał zaprosić swojego wybawcę do środka na herbatę. Ale chłopaka już nie było.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Panno Magdo: postać Krzysztofa bardzo pobudza moją wyobraźnię..
;)

malinowe pisze...

i teraz mam problem - czy odpisać Panno K (bardzo możliwe, ze względu na to "pobudzanie wyobraźni" postacią, jakby nie było, męską), czy Panie K (bardzo możliwe z wielu względów ;) ), niemniej - bardzo się cieszę i dziękuję za podatność wyobraźni na pobudzanie ;-*