11.01.2009

RES publica? - dark memories

Śnieg. Mrok. Zawierucha. W nieśmiałym półświetle paralitycznie podrygują chrome ramionka drzew, rzucając na uśpiony pod przemoczoną kołdrą bruk ulicy Gałczyńskiego makabryczne wzorki. Jedna z latarni charkocze z nienawiści czy zmęczenia, po chwili pęka w niej z trzaskiem metalowe, latarnie serce.

Znikąd, z zatęchłego mroku pokruszonych murów Powiśla, wydobywa się z poszumem sztucznego materiału Jestestwo – czarna część po części, chwiejny krok za krokiem. Wiatr przesypuje jego czuprynę, słaniającą się tuż nad oczami pełnymi mokrych źrenic.

Ale cóż to - przebłysk nadziei czy tylko niesmaczny żart losu? Na zygzakowatej ścieżce Jestestwa staje otworem dobro, ciepło i mądrość – pobrzękujące śmiechem szklanych kieliszków, popluskujące czerwoną płynnością myśli.

Mowa jest o histerykach i baronach. Jakże to znajomo łaskocze w zziębnięte uszy, jakże się przymila do rozszerzonych źrenic, jakże wypełnia Jestestwo purpurą myśli aż po cebulki włosów.

- Otóż to! – jakoś się samo krzyknęło – Bardzo słusznie, zaiste. Tak jest!
Błysk flesza. Czyżby sława, blichtr i gorące rzesze młodych kobiet, poszukujących autorytetu? Oj, niegrzeczne myśli, w tak młodym wieku?...

- A mi zrobisz też? Zrób mi też, tylko żebym przystojny wyszedł bardzo.

Srebrny guzik naciska się jak spust – potem następuje wystrzał jakby salwy na cześć, jakby błysk sztucznych ogni, jakby otwierały się z hukiem wrota popularności.
- I jak? Przystojny jestem?
- Bardzo.

Jacy dobrzy ludzie, każdy obdarzony kieliszkiem niby dodatkową, jakże praktyczną, kończyną. Zmyślna Natura musiała celowo stworzyć ten gatunek człowieka i sprawić, by Jestestwo trafiło do jego wylęgarni właśnie dziś, właśnie w samotny wtorek. Próba dołączenia do ich populacji poprzez przyszycie dodatkowej kończyny kończy się jednak niepowodzeniem. To musi być jakaś grupa "all exclusive", jakaś honorna taka. Gdzieś tam, w czeluściach, gdzieś tam, w podszewce, jest, można wysupłać, można…

- To moja wizytówka jest. Zrobisz nam zdjęcie?

Nie znają się na wizytówkach. A ta była najlepsza ze wszystkich! To była wizytówka profesora z u-ni-wer-sy-te-tu!

Jestestwo schowało zmarznięte dłonie do kryjówki swoich skrzętnie kolekcjonowanych osobowości i pochwiawszy się jeszcze nieco ze wzrokiem utkwionym w podłogę, pchnęło drzwi wyjściowe prosto w mrok.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

u-ni-wer-sy-te-tu!? A któregoż to profesora? I którego uniwersytetu? :P I w skrócie, to co zawsze, ciekawy język, niejasny przekaz, albo lepiej, nie do końca jasny... Tak np. w kontekście tytułu... nie lubię nie rozumieć do końca, ale cóż, czasem można i tak ;)