1.07.2009

noc. rozmowy z Marianną

noc. marianna siedzi, a właściwie kuli się na przeciwko, jest skręcona jak precel, jak wyjęty z pralki ręcznik. jest też chyba tak samo mokra - nie wiem, nie dała się dotknąć. jechałam tu przez pół miasta, w tramwaju dziewczyna zgubiła bilet i nie mogła znaleźć w torebce. kanar stał nad nią trzy minuty, nogi rozstawione na szerokość bioder.

I

- Możesz spróbować o tym opowiedzieć? Da się to na pewno jakoś ładnie...
- Na pewno się da.

przekładam w milczeniu cukierniczkę, zrzucam na podłogę kryształki, tłuką się z hukiem

- Masz tyle ładnych literek. Na przykład "k" Twoje - ma takie spektakularne zawijasy, jakby to pisał Mucha co najmniej. Mogłabyś to wykorzystać
- Mogłabym - odpowiada spokojnie Marianna i zaciąga się dymem - jest tyle odpowiednich słów na opisanie końca:

kraniec-kres-kresy-krew-ketchup-kurwa-klęska-konsekwencje-kondukt-kir-klomb-kępa-kornik-kornelin-kratka-kluczyk-klucz-kluczenie-kaczki i ich kwakanie

- No widzisz - ucieszyłam się szczerze
- Tylko na chuj mi tyle zawijasów?

II

stał - nogi rozstawione na szerokość bioder, ręce założone na wysokości piersi. zachwycająco symetryczny i stabilny; mogłabym na jego klatce piersiowej wyrysować kosmos. ten lepszy. dziewczyna szuka biletu, czerwona torebka nerwowo podskakuje na jej kolanach, pięknych kolanach, pomyślałam. i zobaczyłam Mariannę.

Marianna siedzi na przeciwko. na przemian zakładam i zsuwam z nosa przyciemniane okulary

- Co robisz?
- Zastanawiam się, jaki kolor naprawdę ma ta bluzka.
- Naprawdę, czyli jak?
- Bez szkiełka.
- A myślisz, że kiedy zdejmujesz te okulary, pozbywasz się wszystkich szkiełek?

obok siedziało dwóch chłopców wyższych ode mnie co najmniej o głowę; rozpoznaję po tym, że jeszcze licealiści - te roczniki przebiją głowami niebo, mawia marianna.

- Patrzysz na niebo i wydaje ci się, że jest niebieskie, prawda? a w rzeczywistości jest czarne, bo tam nic nie ma, bo jest tylko pusto, a pusto musi być czarne. Co więcej - pusto jest nieciągłe. patrzysz na niebo i widzisz materiał na letnią sukienkę; a to atrapa. wystarczy, że się ściemni, widzisz bezbrzeżne pusto - z małymi przerwami na światło.

III

Marianna miała na kilka dni przedtem sen, który opowiedziała mi zaraz po przebudzeniu. ogrzewałam opuchniętą twarz parą herbaty

Miało być wielkie święto; Marianna szykowała się do dziesiątej rocznicy swojej komunii świętej, choć nie mogła pojąć, dlaczego jako dorosła pannica wciąż musi świętować rzeczy tak bardzo związane ze szczeniactwem - szykowała dekorację. miała spory kawałek czarnego filcu i przyczepiała na nim gwiazdy ze swoich kolczyków. Szukała księżyca. Przy wszystkim pomagał jej ojciec, dumny z niej, że tak dobrze to wszystko wymyśliła. Próbowali powiesić dekorację na jej starym, wysłużonym pianinie - ale materiał ślizgał się na lakierze, trzeba było przyciskać go doniczkami. było ich pięć. ale materiał nie był dość duży i nie zakrywał pianina. śmiali się do rozpuku.

- doskonale; i jak myślisz, co to znaczy?
- nic. albo wszystko.

IV

marianna strąciła popiół do filiżanki i przewróciła się - tak, jak siedziała, skulona - na łóżko.

- to może spróbuj opowiedzieć o tym, jak się teraz czujesz
- jakby przejechał mnie tramwaj. boli mnie każde włókienko mięśni, każde ścięgno, jak gdyby wchodziło we mnie jakieś inne życie i rozpychało mnie od środka. szarpią mnie plecy przy głębszym oddechu łapie mnie jakiś skurcz. kolana jeszcze mam, ale nie spełniają swojej funkcji dobrze, to znaczy nie mogę wstać. chcę wyjść i nie mogę wyjść.
- a głowa boli?
- głowa mnie napierdala, Malino. nie mam już głowy, ale co z tego?
- no nic.
- najbardziej boli mnie w krzyżu

marianna i jej niewybredne żarty

V

spodobaliby się jej - mówili dużo, ale cicho, wtrącali mnóstwo żartów językowych, choć mówili o kupie i sraniu w publicznych toaletach. jeden z nich, zdaje się, tęsknił za matką, która wyjechała na urlop:
- jakoś tak dziwnie bez niej. zawsze można było wejść na górę, pogadać, zaszpońcić, żeby kolację zrobiła. a teraz lipa, człowieku, skończyło się niebo, trzeba samemu


- to może spróbuj powiedzieć, jak było naprawdę?
- naprawdę było tak, że miał dwie choroby: schizofrenię i nadciśnienie; kiedy udało się lekarzom połączyć jego dwie dusze w jedną, robiło się im w jednym ciele zbyt ciasno i, kłócąc się o przestrzeń, rozsadzały je od środka. gdy udało się zbić ciśnienie, znów robiło się trochę miejsca na drugą duszę - i rozchodziły się znów, a każda ciągnęła w swoją stronę. rozumiesz?
- nie bardzo
- no więc właśnie

marianna zaczyna cichutko drgać, cały tapczan rezonuje od tego, drżą szyby w oknach. nakrywam dom ręką, żeby wytłumić

VI

dziewczyna znalazła bilet, oddała go kanarowi, okazał się zły, nie tak skasowany, czy że coś z terminem. żałowałam, ale trzeba było wysiąść. mijając go przy wejściu oparłam się, niby że szarpnęło na zakręcie, że straciłam równowagę. nogi miał rozstawione na szerokość bioder i ręce założone na klatce piersiowej, odparował mój cios plecami napiętymi pod kurtką zbyt ciasną chyba dla bogów. marianny nie było na przystanku

- to opowiedz mi jakąś historię o nim, czego cię nauczył
- pamiętam najsilniej takie wydarzenie z wakacji; musiał to być koniec roku szkolnego, chyba nasza komunia właśnie. zawsze, gdy wracał z zakupów w sąsiedniej wsi, przejeżdżał przez nasz dom i dawał mi coś ze swojej torby. to było "specjalnie dla mnie". i któregoś dnia jechał bez zakupów, za to z sokiem jabłkowym na bagażniku roweru. pamiętam dokładnie ten sok, ten bagażnik i tę pokusę, że nie wytrzymam do momentu, gdy padnie "specjalnie dla Ciebie".

A co mi przywiozłeś w prezencie? - zapytałam

ale to było złe pytanie, Łukasz syknął na mnie znacząco, babcia zmroziła mnie wzrokiem. podobno wtedy nikt nie miał pieniędzy; nie mogłam być tego świadoma z dwóch względów - bo nie chcieli, żebym była świadoma - to po pierwsze, a po drugie - nigdy mi jakoś szczególnie na tym nie zależało, i chyba wtedy właśnie postanowiłam, że nigdy w życiu nie będę mieć zbyt wiele. potem się okazało, że może sok wcale nie był dla mnie; może wiózł go na to albo tamto. dziś wiem, że wiózł go do wódki pewnie, choć dziwi mnie, jak hektolitry wódki złagodzić jednym kartonem soku

Sok jabłkowy, specjalnie dla Ciebie - roześmiał się

ale zakrztusiłam się nim; do dziś się krztuszę za każdym razem, gdy się zapomnę i zaczynam czegoś oczekiwać. oczekiwanie od innych ludzi - choćby byli w tym dawaniu bardzo szczerzy i konsekwentni - z góry skazuje nas na porażkę, bo wiadomo, że któregoś dnia rower się zepsuje i nie będzie ani soku, ani specjalnie, ani dla Ciebie

- pomyślałam sobie, mówię cichuteńko do Marianny, że ludzie traktują miłość jak parkometr. skoro zapłacili za wieczność, to myślą sobie, że nikt ich nie zholuje. a potem chodzą po urzędach wszystkich instancji, żeby bronić swoich konsumenckich praw.
- albo życie tak traktują
- albo życie.

- i co, lepiej Ci po tych rozmowach? - pyta Marianna wciśnięta w kąt tapczanu
- chyba nie
- zrozumiałaś coś?
- nic
- no więc właśnie - odpowiada Marianna i zasypia. chyba na dłużej

Brak komentarzy: