20.02.2010

northern exposure, a z nieba manna kasza

ładniej po polsku: "przylądek". wszystkie słowa zawierające "l" są tak nieprzyzwoicie językowe, a z tą nosówką to już duet niemal erotyczny - ha! - jak gin z tonikiem, róża z przybraniem, kocia dupa z pieprzem, obój z kwartetem.

a gdyby tak fotografie dzieliły się, jak stoki górskie, na ekspozycje północne i południowe? jak wyglądałyby północne ekspozycje na kliszy?

zaszyłam się tu trochę bezprawnie, trochę wbrew regułom, trochę przeciw rozsądkowi. nie będzie absolutnie nikogo, żadnego ciała, głosu, zapachu, oddechu, ani buta na wycieraczce. dlaczego mi to sprawia taką perwersyjną przyjemność?

"nie będziemy odpisywać przez najbliższy tydzień, wjeżdżamy do Nepalu, tu nie ma zasięgu". spojrzałam w okno - a tam kleik ryżowy, z nieba rozgotowana manna kasza. tof szczeka przez sen. a co ja robię przez sen?

przed snem to pamiętam - przed snem oglądam złe filmy, filmy na które do dzisiaj nie było czasu, a skoro nie znalazł się na nie czas (kiedy masz go tyle, na tyle, tyle głupot) do tej pory, nie powinien się znaleźć nigdy. a jednak się znalazł, i z resztą chuj z tym. pytanie, które naprawdę nie daje mi spokoju, brzmi: co robię podczas snu?

nocą obkruszają się z jawnych scenariuszy najabsurdalniejsze kąski, żeby wleźć mi w zęby, gdy tylko smacznie chrapnę (bo należę do tego typu zwierząt, które zasypiają, gdy tylko zmienią orientację z pionowej na poziomą). dlatego właśnie należy szczotkować zęby przed snem, mówiła mama. a co się ukruszy z My summer of love?

Właściwie mogłabym napisać podobną historię, wystarczyłoby odrobinę podciągnąć kontrast w moim pamiętniku AD 1999 (czy nie za wcześnie?! - oburzasz się nie bez powodu Marianko, i słusznie, i słusznie, nigdy nie wiadomo, kto to czyta) i byłoby wypisz wymaluj my summer of love, tylko pewnie nazywałoby się jakoś bardziej funky, na ten przykład: "Pole kukurydzy dojrzewa w słońcu, it's so fucking romantic" albo "Nie ma drogi powrotu, chyba, ojojoj", coś w ten deseń.

Swoją drogą ciekawa jestem, w jakim wieku zazwyczaj dziewczynki przeżywają podobną historię. czy można poczytać już na ten temat jakieś badania? może byłam tylko jakimś chorym wyjątkiem, gdy komentowałam przemijające na moich oczach wakacje żałosnym pociąganiem nosa, powolnym ruchem ręki z peronu wprost w kliszę wagonu, pod słońce?

Kłamstwo musi być podstawą takiej historii, a zarazem staje się historii tej końcem - taki użyteczny kompozycyjnie paradoks. Gdyby nie kłamstwo i to, że czasem w nie wierzymy, moim zdaniem w ogóle nie byłoby n i c z e g o. a już na pewno nie byłoby filmów o dojrzewających dziewczynkach i ich tutorkach, przewoźniczkach na różowych motorkach w prawdziwe, dorosłe życie, które też jest, oczywiście, kłamstwem. Wcieleniem. Rólką. "No przestań. Przecież nie mogłam przy matce być sobą. Znasz mnie". A że podmiot mam niekoherentny i termin "ja" nie ma jednoznacznej referencji, to już nie moja wina.

Tego popołudnia, oskubując z rozpaczy dziesiątą kolbę półdojrzałej kukurydzy i ciskając ją przez lewe ramię, zmyślasz pierwszą historię: potrzebną po to, by chociaż przed samą sobą nie wyjść na idiotkę i nieudacznika. ba! nieudaczniczkę nawet. Potem to już idzie jak po maśle i sukcesywnie, jak pierwszym papierosowym dymem, nasiąkasz licencją poetycką, znaczy się życiem.

swoje wprawdzie wypłaczesz, ale za to tej złotozielonej miłości nikt ci nie odbierze, zapachu perfum w pustym flakonie ze stadionu, listów inkrustowanych ze wszystkich stron pocałunkami, niby zgubionego, a ukradzionego kolczyka z odpustu, smaku pierwszego taniego alkoholu, pierwszego mocnego papierosa, a może nawet i pierwszej trawy z Warszawy, jeśli akurat wylosowałaś - bingo. dobra twoja. i pierwsze drżenie rąk w oczekiwaniu na jej włosy - też wliczone w cenę.

a potem się ciebie rzuca na pastwę mężczyznom. na dobre i złe. na życie. licentia poetica. witamy w raju kobiet.

a jak się już w nim rozgościsz i urządzisz, nie zapomnij o dzikim uśmiechu satysfakcji na koniec. bez tego chrzest byłby nieważny

Brak komentarzy: