9.07.2011

decyzja

Kolejną noc w namiocie pieruński ziąb. Poruszam nogą, śpiwór mokry. Na ściankach moje skroplone sny. Ta, przecież nic mi się nie śni. Więc może tylko oddechy. Nie ma miejsca na sny, bo bębny się rozpychają brzuchate, a śmiechy się wiercą - worki pcheł. Więc zimno aż do kości. Nie czuję biodra, przyleżałam. Rozcieram nogi rękami.

Powinnam rozsunąć śpiwór i założyć sweter. Tam będzie jeszcze zimniej. Jeszcze zimniej jest gorzej niż po prostu zimno. To nic, że założę sweter i po chwili wszystko wróci do normy. Ile może mi zająć założenie swetra? Dwadzieścia sekund? Dwadzieścia sekund arktycznego chłodu, no kaman. Będzie bolało, ale tylko przez tę krótką chwilę. Potem przecież będzie tylko lepiej. A co, jeśli swetra nie ma pod ręką? Co, jeśli nie wiem, gdzie go szukać? No to stracę dodatkowe 30 sekund. Razem niecała minuta.

Leżę. Leżę.

Brak komentarzy: