27.09.2011

fotel bujany


björk: moon from Björk on Vimeo.

Bywam tam jeszcze dziś, choć przy wejściu do klatki zamontowano domofon i nie ma nikogo, kto mógłby mnie wpuścić do środka. Przychodzę nocą. Od mysiej piwnicy po nietoperzy sufit przebiegam schody, łapiąc oddech tylko na półpiętrach. Na trzech czwartych wysokości otwieram drzwi.

To był chyba pierwszy fotel bujany, jaki widziałam poza oknem telewizora. Wszystko w tym mieszkaniu lekko się kołysało - zawieszona nad fotelem klatka z papużkami, opadające z niej piórka. Kołysała się herbatka w szklance i talerzyk z ciasteczkami - zjedz mnie, precz łapy, zjedz mnie, jeszcze nie teraz.

Pokój był dla fotela za ciasny - jego bieguny o podróżniczych zapędach za każdym bujnięciem chciały unieść siedzącego na nim kilka centymetrów dalej. W jednej sekwencji, od ściany do ściany dało się wykonać siedem i pół bujnięcia, potem trzeba było wstać i przeciągnąć fotel z powrotem na linię startu.

Gdy gwizdek w kuchni wywabiał Starszą Panią do kuchni, rzucałam się na fotel i próbowałam go bujnąć raz, a dobrze. Niestety, był tak skonstruowany, że zatrzymywał się wpół wychylenia. Był jak Japonka w kimonie, skazany do końca życia na małe kroczki, które go, zresztą, jak pomyślałam z goryczą, donikąd nie zaprowadzą.

Przypomniał mi się ten foteli dramat na tarasie domu, w którym odpoczywałam od życia. Gdy praca wywabiła jego stałych mieszkańców do wielkiego miasta, zostałam sam na sam z innym fotelem na biegunach. Rzuciłam się bujnąć go raz, a porządnie. Nie miał zabezpieczeń. Przewrócił się.

Brak komentarzy: