18.10.2007

malinowanie

patrzenie w lustro ostatnio przyprawa mnie o malunek zdziwienia, potęgujący się z każdym odbiciem coraz to złożeniej i warstwowiej. jaki musi być Bóg, który w takim skończenie cielesnym obiekcie upchnął aż tyle sprzeczności, a skoro już upchnął, to jakim cudem zło nie wystaje mi z uszu wiechciami?

świat widziany w lustrze za moimi plecami staje się matriksową łyżeczką za każdym razem, kiedy otwieram usta. a otwieram zazwyczaj szeroko, z jednym kącikiem o tyle wyżej, ile konieczne jest, by dosięgnąć ironii. i na długo otwieram. nie umiem artykułować słów "tak" i "nie" bez dopasowywania im towarzystwa. nie lubię samotności, stąd zdaje mi się, że one też nie lubią. usta-wiam je w szereżkach- mereżkach, ozdabiam nimi zarówno kuchenne fartuszki potrzebne przy zmywaniu naczyń, jak i śnieżne suknie do sakramentów. najgorszym zaś z sakramentów jest pokuta.

mój pokutny worek oprawiony jest od lewego do prawego brzegu szereżkami mereżek, właściwie cały jest szereżkiem. wzięłam słów długą wstęgę i opasałam się nią od szyi aż po stopy. klęczę na śniegu z zaciśniętymi ustami. szereżki tłumaczą się za mnie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

szereżki mereżki... worek? a czemu pokutny?

a.w.

malinowe pisze...

jak jesień nabrei, a ja nabroję... i nagle się okazuje, że gdyby chciało się przeprosić za to wszystko, trzeba by było nie być sobą... dlatego, zapewne.