17.10.2007

podróże białostockie

odbywam w zmasowanych ilościach podróże. właściwie cała już jestem podróżą, pociągiem, stukotem kół i kołysaniem na lewo i prawo, kiedy chce się przeczytać jakiś ważny fragment, a książka wypada z ręki, i śmiech ogarnia- z lewej do prawej, z góry na dół, aż w końcu wygina się w łuk na ustach. przestało już mieć znaczenie, gdzie dokładnie zmierzam i skąd wracam- pociąg kołysze wszędzie tak samo. zmieniają się tylko obrazy za oknem. i pragnienia.

pragnie się czasem zapachu nasłonecznionego lasu- poczuć go już, teraz, nie tylko nosem- poczuć stopami, każdą żywiczną igłą wbitą w zgrubiały naskórek aż po dzieciństwo. zaokienne lasy są rajem dla saren i ludzi o sarnio rozszerzonych źrenicach, szeroko rozciągniętych powiekach, odsłaniających zdziwione oczy- wiecznie szkliste, choć stale schnące na wietrze. lasy zaokienne nie mają podszytu. w lasach- parkach nie ma znaczenia, czy dopiero się w niego weszło, czy jest się już głęboko w środku- wszędzie drzewa równe, pewne i piękne, sięgają odtąd tam, gdzie jeszcze mnie nie było. jeszcze nie.

podobno na drzwiach kolejek wąskotorowych, kiedy jeszcze czynnie działały, widniało ostrzeżenie:

zbieranie grzybów podczas biegu pociągu stanowczo zabronione!


no dalej, niech mi kto zabroni- niech mnie trzyma, kiedy już właściwie cała wychylona przez okno smakuję leśnego życia zaokiennego na trasie warszawa- białystok.

nie ma chętnych. bo też co to za marny i monotonny zawód- ratownik leśny, odłowiciel sarnich oczu, strażnik kolejowych okien. źle płatne i nieefektywne- i tak się kiedyś wymknę.

ostatnia podróż naznaczona była Biegunami Tokarczuk, cała jest teraz Ola o podróżowaniu. Od pierwszego słowa, od okładki. I właśnie o tę książkę pyta mnie białoruska współpasażerka- czy czytam literaturę rosyjską? Śmieję się, bo po raz pierwszy widzę to UK, w takim właśnie, wschodniokorzennym znaczeniu. Dobrze pamiętam, jak bardzo Zielony nienawidził tej końcówki w swoim nazwisku.

jak bardzo Zielony nienawidził UK w swoim nazwisku

Zielony był patriotą. Jest!- ktoś zakrzyknie, i słusznie! Jest, ale dla mnie już Go nie ma, nie ma Zielonego M, tego, którego poznałam wtedy, wyblakł bowiem i odszedł w przeszłość pewnym, marszowym krokiem. Defiladowym wręcz.

Patriotyzm Zielonego nie pozwalał mu przestać myśleć o końcówce UK w nazwisku jak o przekleństwie. A przecież nazwisko to z dumą widywał na afiszach teatralnych i w artykułach w prasie lokalnej. Precyzyjnie wycinał potem te artykuły idealnie ostrymi nożyczkami i chował do specjalnego segregatora, którego nawet mi samej nie dane było zobaczyć. Segregator miał być bowiem rekompensatą za hańbiącą, ukraińską końcówkę UK, która była najwyraźniejszym świadectwem rozdarcia natury człowieczej, uosobionej w Zielonym. Gromadzone przez całe życie dowody świetności wystawi się potem jak księgę pamiątkową i wszyscy wybaczą mu UK. Może zamażą ją na pomniku? Może pośmiertnie, jak medal, prezydent nada mu zaszczytną końcówkę narodową? Ku chwale!?

-Nie, to Polka, nawet pochodzi z zachodniej Polski, nie ze wschodniej, chociaż... mamy taką historię, że nic nie wiadomo na pewno. Białorusinka uśmiechnęła się ciepło i zaraz podała mi serce na dłoni, żeby wyjaśnić mi, kim naprawdę był Mickiewicz. Niemka, dotąd zagłębiona w stosiku białych kartek z nowymi słówkami do opanowania, ożywiła się. Łypnęła na nas oczami w kolorze białoruskiej czekoladki, która właśnie topiła mi się na podniebieniu. Rychło okazało się, że w przedziale wielkości trzech osób na dwie osoby (ze zgiętymi kolanami) pomieściła się znajomość aż ośmiu języków, z których jeden tylko wspólny dla nas wszystkich. I zaraz rozmowa- od tej narodowości Mickiewicza po współczesny liberalizm, od idei narodowych po totalitaryzm, przez czeską literaturę, polikulturalność stolic europejskich i wolność, zniewolenie, wolność... Nie wiadomo kiedy- dojechaliśmy do dworca centralnego, żeby sobie pomachać, żeby uściskać się serdecznie, zapamiętać wspólny śmiech na gorszy czas, przeszły i przyszły, złożony. Jeśli będę kiedyś w Pradze, zadzwonię. Jeśli będą kiedyś w Warszawie, zadzwonią. A z Niemką spotkamy się nie raz na ulicy Lipowej, będziemy się uczyć polskich i niemieckich przysłów. I naszych własnych, białostockich mądrości ludowych, z których pierwszą już poznałam- wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać.

I jeszcze M.B. Le uśmiecha się do mnie na stacji metra, co zawsze jest ostatnim przystankiem. i pierwszym, też.

Brak komentarzy: