6.12.2007

Inga parzy poranną kawę

Życie Ingi przebiegało według ściśle określonego planu, który miał tę zadziwiającą właściowość, że nikt go uprzednio nie ustalił, w każdym razie- na pewno nie zrobiła tego Inga. Codzienne wstawanie do pracy było dla niej do tego stopnia naturalne, że nigdy nie używała budzika. Oczy Ingi otwierały się zawsze w okolicach godziny 6:30, nigdy nie później jednak niż o 6:45 i nie wcześniej niż o 6:15. Jeśli zdarzyło się jej obudzić tak wcześnie, spokojnie wstawała i szła do łazienki, by dokładniej niż zwykle umyć zęby. Śniadania Ingi nie składały się z produktów pozamykanych w woreczkach z oznaczeniem: fit, ekstra fit, super fit- w ogóle, zdaje się, bywały czasem bardzo niezdrowe i ciężkie. Mimo to nienaganna figura Ingi cieszyła się niesłabnącym powodzeniem jako temat do zaekranowych dyskusji koleżanek w jej nużącej pracy.

A była to, przyznaj sam, praca zaiste nużąca- codziennie rano Inga znajdowała na swoim niewielkim biurku stos artykułów pisanych z notorycznymi błędami, z niepoprawną składnią, w nieodpowiednim stylu. Dla Ingi stanowiło to jednak więcej, niż dla kogokolwiek z nas- jako dziecko marzyła, by zbawić świat i w pewien sposób udawało jej się teraz realizować to marzenie za pomocą migającego kursora na ekranie. Iluż nieporozumień, ilu konfliktów udało się uniknąć światu medialnemu dzięki jej rzetelności i sumienności! Robiła to więc z przekonaniem, z niegasnącym uporem kreśląc gerundia i niepoprawnie rozwinięte skróty, a także zmieniając wszystkie nacechowane słowa na inne, wybierając spośród łagodnych, niepozornych i nijakich.

Wieczorem Inga zasypiała z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i z pewną dozą zniecierpliwienia oczekiwała wyzwań dnia następnego.

Jedynym elementem jej życia, który w jakiś sposób burzył ten porządek- choć wyjątek potwierdza regułę!- był, pojawiający się w nieregularnych odstępach, sen, napawający ją niezrozumieniem dla samej siebie. W śnie tym Inga każdorazowo otwierała białe, drewniane drzwi i rzucała okiem na wnętrze, następnie dostrzegała w przeciwległym krańcu pokoju kobietę, do której podchodziła przyspieszonym krokiem i, rzuciwszy ją na ziemię, rozbijała jej młotkiem głowę. Czaszka kobiety po chwili stawała się miękka i mokra, a Inga na długo po przebudzeniu przypatrywała się własnym dłoniom, widząc je ubroczone w krwi na tle śnieżnobiałej pościeli.

Tego dnia sen powtórzył się i Inga, tak dobrze znająca samą siebie, zaśmiała się serdecznie, gdy tylko krwista plama zniknęła jej sprzed oczu. Inga nikogo nie traktowała mniej szczerze od samej siebie, niemożliwe więc wydawało jej się uczucie, którego doświadczała w tym śnie. Starała się go nie analizować, gdyż codzienna misja sumiennego ratowania świata za pomocą znaków korektorskich wymagała od niej maksimum skupienia.

Wieczorem spotkała się ze swoim ukochanym mężczyzną w uroczej restauracji na skrzyżowaniu dwóch najsympatyczniejszych ulic w mieście- Serdecznej i Miłej. Ukochany mężczyzna wyznał jej delikatnie miłość, po czym wyciągnął z kieszeni pierścionek w karmazynowym opakowaniu. Inga z uznaniem oglądała pierścionek- srebrny, z czerwonym okiem, obracała go w palcach i miała wrażenie, że oko zostawia na jej długich palcach barwne pręgi. Odłożyła pierścionek i spojrzawszy ukochanemu mężczyźnie w oczy, zapytała go, dlaczego nie oddzwonił do niej poprzedniego wieczoru. Mężczyzna zdziwił się tym pytaniem w takiej chwili- nerwowo poprawił się na krześle, pociągnął za połę garnituru i oparł łokcie na stole, przykładając złożone dłonie do ust. Inga nie usłyszała odpowiedzi na swoje pytanie, postawiła więc następne, następne i następne, obserwując, jak twarz ukochanego mężczyzny blednie, a jego oczy zachodzą mgłą. Mężczyzna nie odrywał dłoni od ust, Inga przeszła więc od pytań do stwierdzeń i w każdym zdaniu stawiała tezy okrutne, nie mieszczące się nawet w jej korektorskim pojęciu, tezy niezaczerpnięte z żadnej książki, którą kiedykolwiek czytała, z żadnego filmu, znikąd. Każde zdanie wypowiedziane twardo otwierało przed nią nowy horyzont, na którym przesuwały się ledwo widoczne kształty- te kształty pociągały Ingę i zachęcały do kolejnych zdań, wypowiadanych jeszcze bardziej stanowczo. Ukochany Mężczyzna nie protestował, trzymał złożone dłonie przy ustach i tylko przeniósł wzrok z twarzy Ingi na karminowy pierścionek, leżący pomiędzy nimi.

Kiedy Inga wstała od stołu i zakładała płaszcz, była nieomal pewna, że kątem oka widzi powiększającą się czerwoną plamę na śnieżnobiałym restauracyjnym obrusie.

3 komentarze:

Unknown pisze...

ono jest bardzo tove jansonowe, to opowiadanie. Czytałaś "Podróż z małym bagażem"? Jeśli nie, to przerzucę CI przez podwórko:)

pisz malinoo pisz!

Unknown pisze...

to byłam ja, malin, nie żadna anna tfu!

malinowe pisze...

nie czytawszy. bardzo poproszę mi podrzucić, choć nie wiadomo, kiedy mój statek zawinie do portu Schi. Może nigdy? Wtedy- koniec, wszystko przepadło, nigdy nie dowiem się, do jakiego opowiadania podobna jest moja Inga, córunia najsłodsza, moje puciu-puciu ;)

pozdrowienia z krzaka
;-*