22.08.2008

Baśń o trzech śpiących smokach










Jeśli uda Ci się kiedyś spotkać na Bukowym Berdzie wyjątkowo silny wiatr – taki, który ścina z nóg i każe niemal czołgać się po szlaku, nie przeklinaj go. Wykorzystaj ten moment . Znajdź pomiędzy krzewami jagód fragment odsłoniętej ziemi i połóż tam rękę – poczujesz ciepło. Przyłóż ucho do mchu w miejscu, gdzie wyrastają z niego ostre szeregi skalistych zębów. Usłyszysz powolne, ale wytrwałe bicie serca.

Historia, którą chcę Ci opowiedzieć, wydarzyła się bardzo dawno temu, kiedy w Bieszczadach nie było jeszcze połonin, a wszystkie ścieżki, które teraz przydeptujesz, pokrywał gęsty, bukowy las. Nie sposób było nie zagubić się pomiędzy tymi drzewami – jeśli nawet udało się komu zapamiętać charakterystyczny kamień czy bieg potoku, zaraz za tym miejscem napotykał gęstwiny bezimiennych lasów. Co więcej – ludzie, którzy odważyli się raz czy drugi zapuścić w góry, opowiadali potem nad kuflem piwa z gęstą kremową pianą, że niektóre partie lasu pozostają w nieustannym ruchu. Drzewa wciąż przemieszczały się tak, by nie sposób było odnaleźć pomiędzy nimi jednej stałej drogi.

Jedynym bezpiecznym miejscem, gdzie ludzie nieumiejący rozmawiać z drzewami mogli budować swoje domy, była dolina. Ze szczytów spływała do niej ilość wody wystarczająca sam raz do gotowania, utrzymywania gospodarstwa, mycia się, a przede wszystkim – przyrządzania przepysznej, słodkiej zalewy do owoców, które wkładano na zimę w słoiki.

ZALEWA DO OWOCÓW

· 5 części wody

· 2 części lipowego miodu

· 1 część mlecznego likieru sączonego z gwiazd

· Dziecięca garść kropli rosy ze świtu w równonoc

· Szczypta szczypawek

Wszystko razem wymieszać trzy razy w lewo, raz w prawo, powtórzyć siedem razy, zalać.

Nie zazdrość Im jednak przepastnych spiżarni, w których można by się zagubić na długie zimowe miesiące i oddać się rozkoszom podniebienia. Nic podobnego! Słoiki zakładało się bowiem NA drzewa owocowe, przymocowywano je za pomocą specjalnej nici pajęczej. W ten sposób zarówno ludzie, jak i drzewa miały zimą dość pożywienia.

Mieszkańcy tych wsi wstydziliby się pewnie dziś do tego przyznać, ale zakładanie słoików na drzewa było spowodowane przeważnie współczuciem dla zwierząt. Jeśli słoiki z owocami zostawały na drzewach, leśne stworzenia mogły najzwyczajniej w świecie wdrapać się po pniu (lub wyciągnąć do korony szyję) i najeść się do syta.

Najsmaczniejsza i najzdrowsza woda w całych Bieszczadach wypływała z maleńkiego źródła u podnóży Połoniny Bukowskiej – wzdłuż zrodzonego stamtąd strumienia założono wiele szczęśliwych wiosek. Opiekę nad nimi sprawowała córka potężnego króla Beskidów, którym od niepamiętnych czasów był Tarnic. Jego jedyna potomkini nie była jednak księżniczką, jakie zdarzyło Ci się widywać na Nizinach. Zamiast niewygodnych i pięknych sukienek nosiła takie same ubrania jak jej poddani. Nieustannie pomagała im, zresztą, w pracy w rozległych sadach, dzieliła z nimi wszystkie radości i smutki - zarówno upalnym latem, jak i mroźną zimą. Gdyby jednak nękało Cię pragnienie odnalezienia jej w tłumie, podpowiem, że nie było to niemożliwe. Spod kolorowej jak bieszczadzka łąka chusty spływał jej na ramiona strumień nietypowo płowego warkocza, wypalonego słońcem czy może światłem księżyca.

Nocą, kiedy wsie przykrywała mgła snu, Księżniczka miała nieco czasu dla siebie. Wybiegała wtedy z dolin w góry, w gęste, bukowe lasy, które przyjmowały ją jak swojego mieszkańca. Była bowiem prawdopodobnie jedynym człowiekiem uprawiającym sad, który potrafił rozmawiać z drzewami. Rozumiała także buki, choć to dumne (a bywa, że także groźne) rośliny. Szept drzew prowadził ją z dolin aż na sam szczyt – a był to szept pełen skarg: na silny wiatr, który codziennie zabierał jednego spośród ich braci, choćby się zbiły w gęstą ciżbę wokół niego; na piorun, który bez żalu i wahania zabierał najdostojniejsze z buków. Księżniczka słuchała tych skarg w milczeniu i notowała je sosnową igłą na wewnętrznej stronie swoich dłoni. Droga na szczyt i z powrotem w doliny zabierała jej częstokroć całą noc, bo drzew, które potrzebowały z nią rozmawiać, nigdy nie brakowało.

Królowi Beskidów nie podobały się nocne wyprawy jego córki, prawdopodobnie dlatego, że sam bał się chodzić pomiędzy buki, które nie miały do niego zaufania. Każdą noc okupował więc niegasnącym lękiem o życie swojej córki. Co najmniej raz w roku przywoływał Księżniczkę na poważną naradę i tłumaczył jej:

Dziecko, któreś dzieckiem jest zarówno

Moim i Świateł Nieulękłych

Gdy nad górami One wzniosłe

Ty tu, przy ojcu starym klęknij!

Jak świat światem, Córka Króla

Nie odnajdzie domu w górach…

ale ponieważ rozmowy te niewiele wnosiły, Król postanowił uciec się do fortelu podpatrzonego u ludu: nadał Księżniczce imię pochodzące od własnego imienia, by więź wytworzona w ten sposób nie pozwoliła jej oddalać się nadmiernie od ojca. Rychło zorganizowano barwną ceremonię, podczas której nadano córce niewolące ją imię: Tarnica.

Każdej kolejnej nocy Księżniczka próbowała wyjść pomiędzy buki, ale udawało jej się to coraz rzadziej – wspinaczka przysparzała jej wiele trudności, nie mogła złapać oddechu, bolało ją całe ciało, nie wyłączając srebrnego, sięgającego do stóp warkocza, męczyły ją zawroty głowy. Mimo to długo nie rezygnowała ze swoich nocnych rozmów z bukami, wciąż notowała sosnową igłą skargi utrudzonych drzew.

To właśnie od buków pewnej nocy dowiedziała się, że wysoko w górach pojawił się ktoś obcy. Wdarł się do lasu siłą, łamiąc przy tym całe łany drzew, byle tylko jak najszybciej dotrzeć na odpowiedni szczyt i rozpocząć tam budowę swojego ogromnego zamczyska.

Kim mógł być ten bezduszny, buńczuczny przybysz? Nie wyobrażam sobie, by miał to być ktoś z ludzi – buki pomieszałyby mu drogę tak, że nigdy nie przedarłby się na szczyt. Księżniczka pomyślała, że mógł to być jeden z jej dalekich kuzynów, który w poszukiwaniu nowych terenów do zdobycia zapędził się aż tutaj, zapomniawszy, że Beskidami włada jego wuj, Tarnic.

Było wiele słuszności w podejrzeniach Księżniczki – w istocie, nieznajomym był jej kuzyn, syn wiatrów wiejących na odległej Rusi Halickiej. Pomyliła się jednak co do jego intencji – zniszczeń w bukowym lesie nie można było przypisać zbiegowi okoliczności. Halicz przybył w Bieszczady celowo, by zniszczyć królestwo swojego stryja, należał bowiem do gatunku ciemnych, okrutnych wiatrów, które przysparzają innym cierpień dla własnej satysfakcji, nucąc przy tym przeraźliwie, aż włos jeży się na głowie.

Z dnia na dzień, z nocy na noc, sytuacja pogarszała się – coraz więcej drzew padało pod silnym ramieniem Halicza. Gdy Księżniczka zorientowała się, z jak wielkim niebezpieczeństwem przyszło jej się zmierzyć, było już dla niej o wiele za późno. Ostatkiem sił wdrapała się na najwyższy szczyt, by móc dostrzec rozmiary swej klęski. Stamtąd pod mury rosnącego w zastraszającym tempie zamku Halicza wysłała z odwetem swoich najbardziej zaufanych przyjaciół – Trzy Drzemiące Smoki.

Zdarzyło Ci się może spotkać z czarną legendą tych zwierząt – mówiono Ci zapewne, ze smoki zwykły pożerać ludzi jednego po drugim, ba! potrafią pochłonąć połowę królestwa… Nic bardziej absurdalnego. To wymysł polujących na nie ludzi. Smoki funkcjonowały w Bieszczadach w ten sam sposób, co jelenie i jaszczurki – zjadały wyłącznie owoce marynowane w słoikach na drzewach, nieco liści i z rzadka – pająki. Po porządnym posiłku zaś nade wszystko lubiły się wyspać, zwłaszcza, gdy były jeszcze młode i niezbyt rozsądne.

Nasza opowieść rozgrywa się w czasie, gdy smoki z Bieszczad musiały już uciec hen, do wyższych gór, w obawie przed kłusownikami. Ci okrutni bajarze nazywający siebie misjonarzami, ubrani w długie, czarne płaszcze, lubili strzelać do smoków, gdy schodziły do doliny po pożywienie. Kiedy Tarnica była jeszcze małą dziewczynką, musiała odbywać codzienne pielgrzymki do źródła Sanu po błogosławieństwo. Podczas jednej z takich wędrówek znalazła pod liśćmi łopianu porzucone trzy smocze jaja. Pomimo ostrych sprzeciwów Króla Tarnica, Księżniczka przygarnęła je do swojego domu i pozwoliła im się wykluć we własnej pościeli. Oznaczało to dla niej, oczywiście, spanie na niezbyt wygodnym chodniczku pod stopy przez bardzo długi czas.

Smoki dorastały razem z Księżniczką i nie odstępowały jej na krok. Każdy dzień rozpoczynali od wspólnego posiłku i opowiadania snów. Smoki grały nawet pomiędzy sobą w zgadywankę, co któremu z nich przyśniło się tej nocy, bo - jak to zwykle bywa z trojaczkami – łączyła je silna więź, nawet przy uśpionej świadomości. Tylko Księżniczka nie opowiadała rano swoich snów, bo – jak już wiesz – sypiała bardzo rzadko. Z niegasnącym zainteresowaniem słuchała jednak smoczych opowieści, bo nauczyła się już wyczytywać z nich pewne wskazówki. Podczas gdy trojaczki zataczały się ze śmiechu i tłukły w ziemię swoimi coraz potężniejszymi ogonami, wzniecając tumany kurzu, Księżniczka siadała z boku i notowała coś sosnową igłą we wnętrzu dłoni, ściągając przy tym księżycowe brwi nad przejrzystymi jak dwa źródła oczami.

Ponieważ smoki tak kochały swoje sny, ulubionym ich zajęciem było drzemanie po dobrym posiłku, kiedy mogły nasycić się do woli fantastycznymi obrazami ułożonymi z barwnych fragmentów rzeczywistości. Aby te obrazy uczynić jeszcze ciekawszymi, Tarnica nuciła im kołysankę zapamiętaną jeszcze z dzieciństwa, z czasu, gdy strumień niósł ją jako noworodka na swoich plecach – od źródła aż do pierwszej napotkanej wioski, gdzie czekał już na nią wzruszony ojciec:

Srebrem szemrze strumień, złotem szumią liście

Świat w królewskiej szacie sunie potoczyście

Dokąd to? Dokąd tak?

Od zmierzchu babim latem aż po krawędź świtu

Naciągnięty sen twój płachtą jest granitu

Po co to? Po co tak?

Rozsypie się płomień pyłem tysiąckrotnie

Tysiąckroć dłonią sięgniesz doń markotnie

Stąd do gwiazd! Stąd do gwiazd!

Aż płomień się sklepi w jedno jasne łono

Zaczerpniesz z niego ciemność upragnioną

W twoich snach! W twoich snach!

Zanim świt rozedrze twe powieki krzykiem

Z ust półpoczerniałych od łuny miesiąca

A od pyłu granitu warg półpobladłych

Nie zetrzesz pieczęci gwiazd tysiąca

Nie zmażesz przysiąg, co na Ciebie spadły -

Jesteś Jej wysłannikiem.

Zdarzały się w życiu wiosek też takie momenty, kiedy żadna siła ludzka nie mogła zapobiec nieszczęściu – wtedy właśnie z pomocą przychodziły Trzy Smoki. Raz na przykład piorun powalił ogromne drzewo tuż przy ujściu Sanu z wioski. Utworzone w ten sposób jezioro niechybnie zalałoby domy i owocujące właśnie sady, gdyby nie smoki. W mig uporały się z ułożeniem drzewa wzdłuż strumienia. A miały przy tym tak wiele zabawy! Uderzały skrzydłami w taflę wody i chlapały nią na wszystkie strony – sadownicy tym szybciej zapominali o tak niedawnym wszak niebezpieczeństwie!

Nic więc dziwnego, że to właśnie Trzy Drzemiące Smoki Tarnica postanowiła poprosić o ratunek przed szalejącym Haliczem. Jej kuzyn nie miał, jak się okazało, żadnych skrupułów. W ciągu zaledwie kilku dni opustoszył wszystkie pobliskie szczyty, zabierając z nich drzewa potrzebne do wybudowania swojego ogromnego zamczyska, które rzucało już złowieszczy cień strome zbocza góry. Wszelka zwierzyna uciekła w doliny, by schronić się pośród ludzi. Tarnica wiedziała, że jest to rozwiązanie zaledwie tymczasowe i nim się obejrzy, może dojść do większych nieszczęść, niż ktokolwiek dopuszczał w swojej wyobraźni.

Tej nocy, gdy smoki wyruszyły w drogę ze szczytu Tarnicy na szczyt Halicza, niebo było bezchmurne i dopuszczało w dolinę tak wiele światła, jakby to nie księżyc wisiał nad szczytami, ale potężna latarnia. W pewien sposób jasność tej nocy ułatwiała smokom zadanie – lepiej widziały cel, do którego mają dotrzeć; z drugiej zaś strony księżyc ułatwiał Haliczowi dostrzeżenie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Smoki na stromym zboczu Berda widoczne były jak na dłoni. Gdy tylko Halicz spostrzegł trzy ogromne postaci zbliżające się ku zamkowi, zerwał się od szczytu potężny wiatr, który nie tylko łamał kolejne drzewa, lecz także usiłował przewrócić smoki i zrzucić je w stromą przepaść.

Pochód smoków zamykał najmądrzejszy z całej trójki, tuż przed nim podążał najserdeczniejszy z nich, a tych dwóch prowadził najwaleczniejszy z braci. Już przy strumieniu przed doliną poróżnili się o błahostkę: najserdeczniejszy ze smoków poczuł nagłe pragnienie i przypadł do potoku, najodważniejszy wyprawił mu za opóźnianie marszu karczemną awanturę, ale na szczęście trzeci, najmądrzejszy smok, potrafił ich jakoś pogodzić. Zatem w momencie, gdy wspinali się pod Berdo, byli skupieni już tylko na powierzonym im zadaniu, na pokonaniu Halicza.

Zrywający się od szczytów wiatr i nabiegające nad dolinę chmury obserwowała ze swojej kryjówki Tarnica. Dostrzegła także, jak smoki tracą tempo, jak nie mogą utrzymać się na łapach pomimo bardzo długiego ogona, którym się wspierały. Naraz najserdeczniejszy ze smoków zachwiał się i już – już miał spaść w dół, kiedy Księżniczka poderwała się z trawy i najgłośniej, jak tylko mogła, zaśpiewała pierwszą zwrotkę kołysanki:

Srebrem szemrze strumień, złotem szumią liście

Świat w królewskiej szacie sunie potoczyście

Dokąd to? Dokąd tak?

znajome słowa dobiegły do uszu smoków i sprawiły, że zwierzęta bardzo powoli, ale posłusznie ułożyły się na stoku, jeden obok drugiego.

Od zmierzchu babim latem aż po krawędź świtu

Naciągnięty sen twój płachtą jest granitu

Po co to? Po co tak?

śpiewała dalej Księżniczka, a głos jej rozchodził się po dolinie coraz dalej i dalej, usypiając kolejne drzewa.

Rozsypie się płomień pyłem tysiąckrotnie

Tysiąckroć dłonią sięgniesz doń markotnie

Stąd do gwiazd! Stąd do gwiazd!

Kolejną zwrotkę niosła już nie tylko dolina, nie tylko strumień spływający coraz wolniej w dół, lecz także migotliwe niebo nad górami zdawało się odbijać ją echem.

Aż płomień się sklepi w jedno jasne łono

Zaczerpniesz z niego ciemność upragnioną

W twoich snach! W twoich snach!

Słodki jak owocowa zalewa, czysty jak potok i jasny jak gwiazdy głos Tarnicy dobiegł także do ogromnego zamczyska, przecisnął się przez grube, bukowe mury i dobiegł do uszu Halicza. Wiatr ucichł.

Zanim świt rozedrze twe powieki krzykiem

Z ust półpoczerniałych od łuny miesiąca

A od pyłu granitu warg półpobladłych

Nie zetrzesz pieczęci gwiazd tysiąca

Nie zmażesz przysiąg, co na Ciebie spadły -

Jesteś Jej wysłannikiem.

Śpiew Tarnicy niesiony przez echo wydostał się z doliny aż do wiosek, w których cicho zasnęli także jej Ojciec i poddani, którzy tak jak ona codziennie o tej porze wstawali, by rozpocząć pracę w sadzie, a także wiejskie dzieci, które jutro być może miały zamiar iść na polanę i puszczać latawce, a także, być może, dzieci tych dzieci, które miały budować swoje domki na drzewach dopiero za kilkadziesiąt lat. Zasnęła w końcu także sama Tarnica, której zresztą nie pozostało nic innego – nie miała bowiem dość siły, by zejść ze szczytu.

Gdy zdarzy Ci się przechodzić przez wioski w bieszczadzkich dolinach - przez wioski, których nie ma, które zasnęły tamtej nocy – rozpal w nich ognisko. Gdy wejdziesz na szczyt Tarnicy, krzyknij ile sił w płucach. Kiedy będziesz szedł zboczem Bukowego Berda na Halicz, przyłóż ucho do mchu tam, gdzie wystają z niego ostre zęby skał, usłyszysz powolne, ale wytrwałe bicie serca.

Tylko na Haliczu – milcz. Milcz jak najdłużej. Możesz mu tylko zanucić jeszcze raz:

Srebrem szemrze strumień, złotem szumią liście

Świat w królewskiej szacie sunie potoczyście

Dokąd to? Dokąd tak?

Od zmierzchu babim latem aż po krawędź świtu

Naciągnięty sen twój płachtą jest granitu

Po co to? Po co tak?

Rozsypie się płomień pyłem tysiąckrotnie

Tysiąckroć dłonią sięgniesz doń markotnie

Stąd do gwiazd! Stąd do gwiazd!

Aż płomień się sklepi w jedno jasne łono

Zaczerpniesz z niego ciemność upragnioną

W twoich snach! W twoich snach!

Zanim świt rozedrze twe powieki krzykiem

Z ust półpoczerniałych od łuny miesiąca

A od pyłu granitu warg półpobladłych

Nie zetrzesz pieczęci gwiazd tysiąca

Nie zmażesz przysiąg, co na Ciebie spadły -

Jesteś Jej wysłannikiem.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

muszka plujka
a nawet i żuczek gnojarek
are watching.

malinowe pisze...

och, zaszczyconam odwiedzinami tak Sławnych Postaci. Z niskimi ukłonami - M.