1.03.2009

happy end vs. złe zakończenie

powtarza się ten sen: pomimo mroku powietrze skwierczy od gorącego oddechu. pomiędzy pijanymi latarniami biegnę dotąd, aż w żebrach obudzi się moja ciemna gwiazda - i bodzie mnie każdym ze swoich siedmiu ramion. chodnik jest nagrzany od tęsknoty za cieniem. dzieci narysowały na nim parę uśmiechniętych postaci, z którymi spotykam się teraz w cztery oczy. jak zdrowie? jak rodzina? - pytają uprzejmie, a uśmiech nie znika z ich twarzy pomimo mojego sapania. gdzieś za rogiem, za dwoma, za nieskończoną ilością zakrętów, jest autobus z włączonym silnikiem. wszyscy czekają tylko na mnie. a przecież nie jestem jeszcze spakowana. nie wiem nawet, gdzie podział się mój plecak. nie mam siły stanąć na nogach. mrok dookoła mnie gęstnieje i wiem, że nie mogę zrobić nic - rechot beztroski zagłusza warkot silnika, a ja coraz jestem od niego dalsza, z każdym zgubionym kluczem, z każdymi pomylonymi drzwiami.

pisze do mnie chłopiec, który stwierdza bez żenady, że pochodzi z gatunku analogowych. tym sposobem otwiera mi w komodzie głowy szufladkę dla analogowych ludzi. z rozkoszą umieszczam w niej roześmianych bohaterów mojego życia, wsuwam pomiędzy nich suszoną lawendę. po chwili zdaję sobie sprawę, że nikt z tej szufladki nie ma nawet przelotnego wyobrażenia o tym, gdzie teraz jestem - że leżę na parującym betonie i rozmawiam z konturami o ogromnym uśmiechu zamiast mózgu.

jeden z analogowych chłopców (prawo mojego katalogu działa jak najbardziej wstecz), z którym rozmawiałam w piątek (znów bardzo to specyficzna, jednostronna, rozmowa) wypowiedział ni stąd, ni zowąd błyskotliwe zdanie:

"blablabla w kierunku happy endu lub złego zakończenia".

W języku angielskim nie ma frazeologicznego odpowiednika na określenie złego zakończenia. W języku polskim zamiast szczęśliwego zakończenia używamy protezy happy endu - czujemy, że jest nam obce. Ukochana mi Magda U., z którą jednostronnie przeprowadziłam w tym tygodniu pełną dobę rozmów, podpowiada, że smutek jest głębszy od radości. Zwierciadło twierdzi natomiast, że tego typu wypowiedzi to typowe usprawiedliwienie osób, które nie chcą pracować nad sobą, by stworzyć sobie dogodne psychicznie warunki życiowe.

szczerze mówiąc, wolałabym, żeby wybór pomiędzy happy endem i złym zakończeniem nie był zdeterminowany narodowo.

powtarza się taki sen: pamiętasz autobus? wszyscy w nim siedzą i rechoczą, snują plany i przekrzykują się pomysłami, gdy ja nie mogę wykonać nawet drobnego gestu w ich stronę. A nawet, gdybym mogła, jestem przecież niespakowana. Nie wiem, gdzie mój plecak. Pewnie w domu. A gdzie mój dom?

Czarnoksiężnik, który otworzył mój tydzień sławetnym expose o korzyściach finansowych płynących z bycia naukowcem, pod koniec tego tygodnia cedzi przez zęby, że poeci to potwornie zawistne istoty. Znów - zaprawdę - wolałabym, żeby to zawiść nie była cechą gatunkową. Przypomniało mi się, jak jeszcze niespełna dwa miesiące temu planowałam podświadomie morderstwo literaturoznawczyni, która śmiała zaryć się z doktoratem w moje poletko. Może to dlatego, że oprócz potwornie poważnych badań trudnię się także pisaniem spraw wierszowanych? A może dlatego, że nie mogę wstać z chodnika?

Całymi godzinami słucham muzyki. warkot autobusu wzmaga się, a ja wciąż nie mogę sobie przypomnieć, gdzie mieszkam. to musi być przecież gdzieś niedaleko. spoglądam na przeciwną stronę ulicy, ale za wysokim murem widzę tylko szczyty nieczynnych lokomotyw.

a w konfrontacji z szerokim uśmiechem pana i pani Kredowych Konturów nie mogę się pozbyć wrażenia, że pomimo unieruchomienia i zgubionych kluczy do domu

wiem, kim jestem, i, co gorsza, wiem, kim chcę, a kim nie chcę być.

i nie chcę być członkiem załogi autobusu, choć to jedyne, co stąd odjeżdża dokądkolwiek.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jak zawsze świetny język i pociągające sformułowania, ale mam wrażenie, że to nie jest całość, że to jakby rozdział, że można to rozszerzyć, pociągnąć dalej. Niełatwe, bo każe się pozastanawiać o co chodzi, a forma dopracowana, wydaje się naprawdę solidna.