28.07.2009

bardzo stare, w ramach rozgrzebywania archiwum

zakupiłam dziś nową osobowość. zapakowano mi ją w feeryczne torby foliowe, na które ekspedientka z naturalnym blurem w oczach mówiła po krakowsku: woreczki. Idę więc z tymi woreczkami, dla pewności zaciskając palce na ich szeleszczących szelkach. Jest nam dobrze razem. Wiem, że się polubimy.

I zaraz widzę zmiany- świat postrzegam ostrzej i śmielej, sprawy pogmatwane spontanicznie znajdują swoje ścieżki. Zamiast robić wielki łuk strzelniczy, z którego można by zastrzelić najwytrwalszego nawet maniaka zakupów w sklepach z odzieżą mniej lub bardziej tanią, ale zawsze zachodnią, odnalazłam w śreżodze kojąco ciemny, podziemnie oślizgły tunel, który bezpiecznie poprowadził mnie aż na peron.

Na torach coś właśnie się pali- jakaś szmata, przypuszczam, tyle na tym świecie szmat do spalenia- pomyślałam i zapałałam rządzą przyniesienia tu swoich starych szmat, dorzucenia do tego ledwie tlącego się ogniska- niech się niesie w świat wieść, że kupiłam nową osobowość! Pomimo kłującego w oczy dymu spostrzegłam, że wszyscy oprócz mnie skupili wzrok gdzie indziej- zamiast ratować Ursus Północny od zagłady, wlepili wzrok w moje feeryczne woreczki. Oni już wiedzą. Nie doceniałam ludzkości, myślę.

W pociągu SKM nie omieszkałam się rozsiąść, jak na wielką postać przystało- ja na jednym krzesełku, moja nowa osobowość- na drugim. Pozwoliła mi trochę od siebie odsapnąć i popodliczać tę- och, jakże korzystną- transakcję. Ze zdumieniem spostrzegłam, jak tanio ją kupiłam- kilka kolorowych papierków z nadętym bufonem, które mogłabym przecież zamienić na kupkę metalu w postaci roweru albo nowy czajnik. Na siedzeniu obok moja nowa osobowość rozchyliła woreczek, by pan na przeciwnym siedzeniu mógł jej zajrzeć do środka. Nie omieszkał. Z wypiekami zażenowania na twarzy schwyciłam ją za uszy i wywlekłam na zewnątrz, wyrzucając jej pod nosem:
Tania dziwka.

Och, jakże szybko zauważam efekty. Pan wręczający mi ulotkę zalotnie zagląda mi w oczy.

Na szczęście dla Boga otrzymałam od niego rzęsy, by w takich sytuacjach móc je spuścić- w przeciwnym razie cały ziemski padół zakleiłby się od grzechu i żaden Bóg już nie byłby mu potrzebny.

Tumultdzikawrzawa, czyli Tegucigalpa w akcji- pstrokate małpiszony udają, że tańczą tradycyjnie i w takichż strojach. Panny z wózkami- miernie ubrane- żują gumę i gapią się. W centrum Warszawy dużo trudniej im zauważyć moją nową osobowość. Pstrokacizna łudzi.

Kilka kroków dalej napotykam na grupkę ludzi rozsiądniętych bezładnie na ziemi. Jeden z nich trzyma wymiętą kartkę wyrwaną z zeszytu, na niej napisane koślawo:

SZUKAMY ORYGINALNYCH LUDZI

jeden w drugiego ubrany na czarno i z czarnymi, długimi włosami. Ich kobiety podobnie. trwała ondulacja niezadowolenia na twarzach i ciężkie buty, żeby broń boże nie(!) oderwać się od ziemi.

Ale ta fraza niepokojąco wżarła się w mój jakże wyzwolony umysł... przystanęłam w kolejce po "zseremiszynkąłagodnieczosnkowywarzywabezcebuliczterydziesięć" i rozglądam się dookoła, nie mniej łapczywie niż dotąd. Wyceniam każdego z Was, którzy mnie mijacie: marynarka - 270 zł, spodenki krótkie z h&m - 348zł, o! ta Pani o siebie nie zadbała! ale jakie ma okulary! będzie ze trzysta, buty z noskiem - 256zł, rajstopy ze wzorkiem - 49zł... jeden za drugą, trzecia za czwartym pięćsetnym tysiącznym... i nikt nie spojrzał na nikogo obok. Idą wszyscy i NIKT NIKOGO NIE LUSTRUJE, nikt nikogo nie podlicza, nikt nie widzi, że szaliczek pasuje do spodenek, że gustowny paseczek, że torebka - łezka. Wszyscy mają zbliżony kierunek i patrzą tam gdzieś- daleko, kiedy obok nich tyle feerycznych ubrań... i wtedy pomyślałam sobie: jak to dobrze, że tu jestem - akurat teraz, kiedy nikt na nich nie patrzy i nikt nie docenia, że moje podliczanie w przejściu pod rotundą jest niczym brewiarz, że każdy człowiek na ziemi powinien mieć OBOWIĄZEK pięciominutowego dziennego lustrowania ubioru swoich współprzechodniów, wtedy mielibyśmy pewność, że zostaniemy dostrzeżeni.

Kanapka skapnęła mi sosem na woreczek z górną częścią mojej nowej osobowości. Próbowałam znaleźć wolną rękę, którą mogłabym wytrzeć tę zmazę - jakże szybko nastałą! Toż ona jeszcze nie gotowa! Ludzie w metrze patrzą, jak się szamocę z tymi torbami, jak wyginam, by uratować woreczek, by uratować osobowość.

I nikt się nie ruszy.

Od dziś nie spojrzę Wam w oczy. Zdziwilibyście się.

Swoją drogą - czy nie wydaje wam się znaczące, że frazy:

"Dżinsy firmy lee cooper"

i
"mam to w dupie"

rymują się?

Brak komentarzy: