9.08.2009

don't you worry, life is easy

- coś z nim jest nie tak, prawda? ma chyba nieproporcjonalnie duże dłonie...
- w ogóle jest dużym chłopcem - mówię, przytulając się do konaru jego prawego ramienia. dłonią zahaczyłam o pajęczynę. zamknęłam oczy.

wegetujemy w cieniu olbrzymów, którzy odchodzą polną drogą do swoich spraw, noga za nogą, jeden za drugim. rośną wokół mnie wzgórza książek, które napisali, których są bohaterami, które im dedykowano, kładę się pomiędzy nimi i wdycham wiatr, który błąka się w dolinie. żaden z ludzi, z którymi pijam herbaty, których trzymam za dłonie patrząc w dół na rzekę, nie pachnie w ten sposób. założyłam zeszyt, w jakim kiedyś moje rówieśniczki wklejałyby wycięte z prasy portrety sławnych aktorów; fotosy, które tam umieszczam, mają czarne tła i białe, skąpe napisy z ośmioma cyframi i półpauzą w środku.

jesteśmy tym trochę przybici - bo olbrzymowie byli nam bardzo potrzebni. podawali z najwyższych półek rzeczy, których nie mogliśmy nawet zobaczyć, stawali na palcach, by określić dalszy kierunek marszu, głaskali nas po głowach, gdy było nam bardzo smutno, a przede wszystkim - siadywali w progu, żebyśmy mogli się nimi zachwycać: wielcy, potężni, milczący i dobrzy.

Żyjemy w epoce cieni olbrzymów i nie mam im za złe, że odchodzą. Musimy w końcu zacząć myśleć na własny rachunek.

potem przeszłyśmy nad Wisłę i z miejsca, gdzie jawisła wystawia leżaki, zobaczyłam pekin pomiędzy ramionami pomnika saperów: wnętrze betonowego kwiatu.

Brak komentarzy: