24.07.2009

dźwiękoszczelna kabina telefoniczna

I
wyjeżdżam od biura kultury bramą przy willi foksal - na foksal. dwóch mężczyzn po pięćdziesiątce, oddaleni od siebie o 3 metry. zwróceni do siebie twarzami. mówią coś. jestem przekonana, że rozmawiają, bo kwestie każdego z nich padają mniej więcej w pauzie drugiego. ale tylko mniej więcej. ich twarze nie zdradzają złych emocji. nie kłócą się. podjeżdżam na odległość dziesięciu metrów i dopiero wtedy dostrzegam komórki przytknięte do ucha, connecting people. oni też zwracają na mnie uwagę, uśmiechają się, jestem jeszcze jednym elementem, z którego ich mózg w pocie czoła skleja rzeczywistość.

II
siedzimy na przystanku od dłuższej chwili, nie odzywamy się ani słowem. jest nas tylko dwoje. autobusu nie widać, jest ciemno, patrzę tępo przed siebie, choć planowałam się przecież otwierać na ludzi. nagle on się odzywa:
- Cześć!
ze zdziwieniem odwracam się w jego stronę, rozglądam się dookoła - nie, przecież jesteśmy tu sami. nabieram powietrza...
- Słuchaj! Mógłbyś po mnie wyjechać na przystanek...

zauważam słuchawkę. czerwienieją mi uszy. kolejny raz dziękuję Bogu, że poskąpił mi refleksu.

III
czekam na tramwaj, nie wzięłam z mieszkania książki, dzwonię do mamy. z naprzeciwka nadchodzi nie widziany od dwóch lat dawny przyjaciel, więc mamo, muszę kończyć... - nie działa. Podjeżdża tramwaj, na migi dajemy sobie znaki, że jedziemy tym samym, w słuchawce ciągnie się nitka opowieści o wczoraj. uśmiecham się do niego znacząco, czekam na właściwy moment i rozłączam się po krótkim "oddzwonię".

- Skoro przejechałem już swój przystanek...

IV
jadam w barze mlecznym. wróciłam do dobrej tradycji z pierwszego roku. młodzi piękni garniturowi jadają samotnie ziemniaki z surówką, a że stołów jest mało, że zawsze trzeba się do kogoś dosiąść...

w barze jest kilkoro wariatów - stałych bywalców, którzy mamroczą coś do siebie, przenosząc talerz z jednego miejsca w drugie, od okienka do blatu przy ścianie, od stolika do zwrotu naczyń... są starzy i brzydcy i dziwnie ubrani, i pochyleni nad tym talerzem, i wszyscy się odsuwają gdy tamci chcą przejść.

dzisiaj mijała mnie jedna z nich, usłyszałam
- Nikt, nikt mnie nie zaprosi do stołu

V
wchodzę w bramę tuż za dziewczyną w ładnie przystrzyżonych włosach. niesie w ręku obiad, zaczyna śpiewać, cieszę się, gdy ludzie śpiewają na ulicy jak ja. dochodzi właśnie do połowy refrenu, gdy mijam ją z uśmiechem, a ona na chwilę tylko urywa melodię, a potem zaczyna dwa razy głośniej, pochylając się w moją stronę. trudno pokazać język, gdy się śpiewa.

VI
Częstochowa. do szczęśliwie przed chwilą opróżnionego przedziału ładuje się filuterny siwy pan:

- Ile tu wolnych miejsc, powiedzcie panie?

Po chwili wygrzebuje z plecaczka komórkę:

- Grażynko! Melduję, że godzina piąta cztery ruszyłem z Częstochowy. Słucham? W ogóle... nie słyszę cię. Możesz głośniej? - coraz bardziej załamany mówi w końcu - wybacz mi, Grażynko, nie rozumiem słów... - i rozłącza się.

Potem następuje tyrada dotycząca niedogodności związanych z korzystaniem z przenośnego telefonu, choć przecież on dzwoni tylko do Warszawy. Po chwili zmiana tematu.

- Przyznać muszę, że choć w Częstochowie byłem już po raz trzeci, dopiero dziś doceniłem urok tego miasta: dworzec... architektura wnętrz, ogólnie!
- Zwłaszcza rzeźby w alei Marii Panny
- Och, piękne.
- A widział Pan tę dziewczynę przy fontannie?
- Powiada pani: wiewiórkę?! Nie, nie widziałem.

VII
letnie kino, w trakcie pokazu zaczyna siąpić deszcz, stopniowo cała publiczność przenosi się pod arkady. pomiędzy publicznością a ekranem, na którym nieprzerwanie wyświetlany jest obraz, tworzy się szeroki pas opuszczonych krzeseł i leżaków, które - zostawione na pastwę żywiołu przesuwają się z potwornym rumorem, przewracają się, zgrzytają - każde w swoim tempie i z jakimś ustalonym natężeniem. Co jakiś czas przewraca się szklanka po piwie lub butelka, ostatni widzowie próbują się schronić, przesuwamy krzesła, by zrobić im miejsce. jestem zachwycona.

- Niesamowite! Jak jakaś współczesna symfonia, słyszysz? Jakby stroiła się orkiestra - bez instrumentów, same krzesła i pulpity - mówię do Kasi ze śmiechem.

- ĆŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚŚ - syczy z naganą siedząca z prawej Czarna Nieznajoma.

Patrzę w ekran. Aktorzy milczą.

epilog

w ostatniej, bardzo długiej scenie, główny bohater zostaje zamordowany w hotelowym pokoju, ale kamera nie pokazuje tej sceny, tylko to, co dzieje się na zewnątrz. nie mogłyśmy tego później zinterpretować, czy on popełnił samobójstwo, czy ktoś go tego życia pozbawił, spierałyśmy się o to na milczącym przystanku, w milczącym autobusie, na milczącym moście. zdało nam się, że to taka kompozycja otwarta, ależ ten reżyser nabudował znaczenia... potem Kasia doczytuje w internecie, że kamera owszem, nie pokazuje wnętrza, ale w tej scenie słychać trzask otwieranych i zamykanych przez mordercę drzwi, stąd dla wszystkich, którzy oglądali film w lepszych warunkach, zamknięcie akcji jest oczywiste, stąd i znaczenie śmierci - jedno.

Straciłam drugie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Lubię tu zaglądać. Patrzeć na Ciebie wchodzącą w krajobrazy zdarzeń, myśli, sytuacji malowniczo przerysowanych kobiecymi emocjami.
***
Kim jest? Ciepłem miłej buzi, wcale nie rozchwianym różnorodnością sposobów doświadczania świata. Jest jak Jej odczuwany ból życia, miękkość pajęczyn jej włosów, melodie z różnych kranców świata. Jest jak soczystość intensywnego różu przełamanego odcieniami różnych pór dnia i nocy. Pęcznieje większą siłą po każdym przykrym dla Niej doświadczeniu.
Lubię tu zaglądać.