22.09.2009

dziadek w kartonach



Jesień złowieszczy swoje nadejście, wydymając firankę w moim niepokoju pośród Saskiej Kępy. Smolisty kocur z błękitną - dla niepoznaki - kokardką wskakuje na zewnętrzny parapet i przymilcza się do dłoni, którą wystawia Marianna, by zaczerpnąć nieco chłodu. Chwilę później, dławiąc się powstrzymywanym śmiechem, nakłada mi go pędzlem na policzki.

- Dawaj, wstajemy.

Podróżowanie samochodem z klimatyzacją ma jedną niewątpliwą zaletę: uniemożliwia przemieszczanie się w przestrzeni. Tak. A może raczej: czyni je niemożliwym, sprawia, że gdy u celu podróży uchylasz drzwi, czujesz na skórze zupełnie inną rzeczywistość niż ta, z której wyjeżdżałeś. Podróż przestaje być podróżą, jest modulacją "z" "do", z malowniczą pustką krajobrazów pomiędzy tonacjami; pustką widoków zaokiennych, które są Ci obce, bo nie wgryzają ci się w skórę, nie wciskają w nozdrza, nie drżą w uchu. Pozostajesz wobec nich, a może raczej: im, bezczelnie obojętny. Jedź sobie, gdzie chcesz.

W fotoplastykonie samochodu słuchamy bałkańskiej muzyki i udajemy, że to też jest w porządku. A pamiętasz, tato, jak wyjechaliśmy pewnego razu w góry i postanowiliśmy po dłużących się rozmowach w końcu przestać kłamać: opuściliśmy szyby, włączyliśmy orkiestrę mikołajową i zwolniliśmy, aż nam zgłupiał prędkościomierz? Toczymy niezwykle poważne rozmowy o życiu moich nieco doroślejszych rówieśników, a zaznaczyć należy, że "nieco doroślejsi" nie znaczy nic ponadto, że bardziej gorzcy i częściej wygłaszający pretensje. Słusznie zauważasz, że ich rozmowa też jest kłamstwem w tej przestrzeni - łąka, którą przecinamy z furkotem, zagłuszyłaby nasze słowa, gdyby jej tylko na to pozwolić.

Uchylamy drzwi w pełnym mroku, wyciągam stopę i dotykam ciemności, która zaraz wpełza mi pod ubranie z poszumem potoku: jesteś. Jestem.

Dziwią się, że nie chcemy z nimi oszukiwać. Zabieram Mariannę i idziemy topić się w słońcu i strumieniu, w strumieniu słońca, w słońcu strumienia, przytykamy nos do świeżo ściętych klocków olszyny i zstępując ze wzgórza wchodzimy w miasto.

- Kupi pan za dwa złote?
- Pokaż, chłopcze, co tam masz. Ale to dla dzieci jest.
- Książka jak książka.
- O, patrz: napisano - siedem lat. Kto mi to kupi? Wezmę toto i będzie leżało w kufrach - o
(tu pokazuje ręką na kartony stojące nieopodal, pełne niemieckich albumów o niczym, Wenn jemand krank ist in der Familie, kogo to obchodzi)
- No to chociaż złoty pięćdziesiąt...

Chciałoby się, żeby w całej tej scenie chłopiec proszący kupca był obdarty, a kupiec - wyższy o połowę i palący, na przykład, cygaro. Ale chłopiec wygląda lepiej od przeciętnego mieszkańca tego miasta, kupiec zaś - gorzej, przy czym - komicznie; Zdaje się, że taka jest poetyka tych targów, tak właśnie ma być: jak clowni, w za szerokich wojskowych czy łowczych spodniach, w czerwonej bawarskiej kamizelce, z napoleońskim nakryciem głowy. Dewizka bez zegarka, lub królik na dewizce; Zegarek z kukułką w kieszeni, baletki zamiast butów, pawi piuropusz przyklejony do paznokci. A na każdym stoisku, co też jest nazwą na wyrost, bo nie jest stoiskiem rozpostarte brudne prześcieradło lub stolik z oderwanym kółkiem (kiedyś, wiem to, lśnił zdrowym drewnem, a kobieta przepasana błękitną wstążką stawiała na nim ciastka i herbatę, zaciskam powieki) - jak w warsztacie kuglarza: kolonie przedmiotów pozbawionych przyczyny.

Nie wiem, po co chłopcu złoty pięćdziesiąt, ale właśnie o tylko tyle prosi, w dziwnym przypływie rozrzewnienia mam ochotę wyciągnąć je z kieszeni i zapłacić, ale wszystko mnie w tym rynku odciąga od dobra.

Obok, na ławce, siedzi kobieta o obojętnym spojrzeniu, ubrana też nieco nietak, jakby przed chwilą wyszła z pobliskiego kościoła, na stoliku drewnianym przed sobą (kiedyś, wiem to, lśnił zdrowym... zaciskam powieki) ma dokładnie trzy przedmioty: maleńką klepsydrę, nożyczki i poroże, z czego to ostatnie umieściła na dolnej półce (jako mniej ważne czy może - zawadzające jej, gdy spróbowała się oprzeć). Dwa kroki w lewo cały arsenał łyżeczek z herbami miast i miasteczek na zachód i południe od centrum rynku, obok - armia białych, porcelanowych kufli z błękitnym nadrukiem, przedstawiającym ludzi, którzy mówią w niezrozumiałym, twardym języku. Po piętnastu minutach w tym śmietnisku taniej pamięci staję jak wryta.

- Matko boska, rożek angielski - i od razu wyciągam do niego swoje lepkie łapska, dobre, lepkie łapska, które ratują kurczę od samotnej śmierci wśród cierni.
- Dziecinko, nie dotykaj tego rączkami, bo to jest kurewsko drogie.
- Skoro pan wie, ile to kosztuje - mówię, a głos mi się łamie, Ty idiotko, szepcze Marianna - to dlaczego pan to kładzie na klapach?
- A na czym mam, haha, kłaść? - pyta kupiec i zakłada swoje złe, brudne łapska pod śmierdzące pachy - na ziemi? Żeby mi tacy ludzie jak pani podeptali?

Płaczę. Idiotka - syczy Marianna.

A potem idziemy wąskimi uliczkami pośród porzuconych jak zabawki w olejnych ogrodach lukrowanych domków z wysokimi, martwymi oknami, ogrodzonych żywopłotem ze światłocienia, i widzę, że Marianna też płacze, że mogłybyśmy przecież odkupić ten świat za bezcen. Odkupić dziadka w kartonach, co prawda nie naszego, a jednak dziadka, za bezcen.

- Ale chwilowo nawet tego nie mamy, prawda?

Marianna kiwa spuszczoną głową.

[a w nocy śni mi się, że jestem seryjnym mordercą, czy może kimś na kształt sekretarki seryjnego mordercy, odwalam za niego kawał czarnej roboty: on porywa w pociągach i na stacjach kolejowych samotnych podróżnych, a potem ja gotuję ich w ogromnym kotle ustawionym pomiędzy torami. mieszam drewnianą łychą od brzegu do brzegu podbierając co chwila trochę czarnej mazi z dna - sprawdzam, czy już się rozpuściły wszystkie fragmenty płaszcza]

1 komentarz:

swz pisze...

W sumie mogę tylko napisać, że o to właśnie mi często chodzi, dlatego też lubię :) Van Gogh nazwał to kiedyś "wyłuskiwaniem piękna", ja to nazywam "bocznymi uliczkami bez szyldów", a prościej: podobają mi się zgrabne historie zbudowane na prostych wydarzeniach i motywach, (jak te łyżeczki, ta w muszelkę - bomba! ;P) najczęściej pomijanych. Nagle człowiek nie szuka sensów, zwyczajnie potyka się o nie.

Wiem, idę odpocząć :P Pozdro! :*