Następnego wieczoru Inga zmarzła na przystanku autobusowym tak bardzo, że po zamknięciu za sobą drzwi do kojąco ciepłego mieszkania nie czuła stóp. Nieczucie stóp było dla Ingi zapowiedzią większej katastrofy, z miejsca podjęła więc akcję reanimacyjną własnego układu krążeniowego. Pogrążona w szumach odkręconej wody w łazience i gwiździe czajnika na gazie ostrożnie zdejmowała botki, ustawiając je w nogach łóżkach równo, jeden obok drugiego. Z czeluści najwyższej półki nad zlewem wyciągnęła maleńką butelkę rumu i dodała kilka kropel do herbaty, po czym zamyśliła się na chwilę i wylała pozostałą zawartość do szklanki, zamaszyście przechylając butelkę dnem do góry. W łazience ściągnęła pośpiesznie ubranie, tylko spódnicę podniosła z podłogi i ułożyła na białej klapie sedesu.
Stopami zanurzonymi w może trochę zbyt gorącej wodzie poczuła najpierw przeraźliwe zimno, potem dziwaczne mrowienie i pieczenie skóry, w końcu wyskoczyła z wanny. Usiadłszy na jej brzegu oparła czerwone stopy na przeciwległej ściance i sięgnęła po szklankę. Zapach rumu zawsze przyprawiał ją o mdłości, ale trudno. Czasem po prostu nie ma innego wyjścia.
Po opróżnieniu szklanki zanurzyła się w wannie, pozostawiając na powierzchni tylko czubek nosa, by móc oddychać. Właśnie wyobrażała sobie, że jest ogromną górą lodową, o którą za chwilę rozbije się okręt ( a pasażerowie nieświadomi niebezpieczeństwa wyskoczą za burtę wprost do ukropu, gdzie czeka ich pewna śmierć ), gdy poczuła w dole brzucha pulsujące gorąco. Podniosła się tak gwałtownie, że woda chlapnęła poza brzeg wanny wprost na białą koszulę z haftowanymi rękawami. Dookoła ciała krążyły w wodzie wyślizgujące się z palców czerwone kłaczki tkanki, która wylała się z Ingi razem z niespodziewaną falą gorąca. Widziała w nich raz- ginących w ukropie pasażerów statku, kiedy indziej znów- dziwne stwory morskie, podwodne chmury czy ptaki, a kiedy w końcu udało jej się jeden z nich schwycić, pomyślała, że oto właśnie opuściło ją na zawsze dziecko Ukochanego Mężczyzny, lub- jeśli wolisz- opuściła ją tylko ostatnia na nie nadzieja. Przecież to i tak wszystko jedno.
2 komentarze:
ach, malino, ach!!
trwoga!
Prześlij komentarz